Na Dzikim Zachodzie

W Niemczech trwa pranie brudów i widać wyraźnie, że RFN była w dopingu równie cyniczna jak NRD.

Aktualizacja: 05.08.2013 10:51 Publikacja: 04.08.2013 23:33

Thomas Bach może być nowym szefem MKOl, jeśli ta dopingowa afera go nie pogrzebie

Thomas Bach może być nowym szefem MKOl, jeśli ta dopingowa afera go nie pogrzebie

Foto: AFP

Wszystkie chwyty były dozwolone, od sterydów dla wioślarzy i lekkoatletów, przez efedrynę dla piłkarzy (m.in. trzech, którzy zagrali w finale mundialu 1966) po powietrzne lewatywy, czyli pompowanie pływaków, żeby się lepiej unosili na wodzie. Państwo nie tylko miało świadomość gigantycznych oszustw, ale pomagało je tuszować.

Finansowało badania i eksperymenty z użyciem sterydów anabolicznych, testosteronu, EPO, udając, że wierzy w deklarowany przez naukowców cel: udowodnienie, iż te specyfiki nie pomagają sportowcom.

Nadzorcą prac nad ulepszaniem dopingu miał być powołany w 1970 r. Federalny Instytut Wiedzy o Sporcie (BISp), podlegający ministerstwu spraw wewnętrznych (ono w Niemczech odpowiada za sport) i dzielący jego miliony marek między sportowe uczelnie. A wspomniane badania mające udowodnić nieskuteczność substancji dopingowych były podkładką dla kupowania środków i faszerowania nimi sportowców. Również niepełnoletnich.

Niektóre eksperymenty trwały nawet do 1993 roku, np. z EPO. Testowano na sportowcach również hormon wzrostu (HGH) i insulinę. Także w czasach, gdy nie było jeszcze syntetycznego HGH, więc pobierano go ze zwłok.

Ten raport to problem

To nie był tak nachalny doping jak enerdowski, bo demokracja nigdy nie wygra takiego wyścigu z dyktaturą. Ale ścigać się chciała, i od lat 70. robiła to systemowo. To jest dziś prawda, która Niemców z Zachodu boli najbardziej. Doping wschodni został już potępiony i osądzony w procesach.

A rozliczanie zachodniego dopiero się zaczyna, choć i wcześniej nie brakowało tropów do podchwycenia: były dopingowe podejrzenia wobec piłkarskich mistrzów świata z 1954 roku, opowieści lekkoatletki Brigitte Berendonk o pladze anabolików już pod koniec lat 60., czy wspomnienia bramkarza Toniego Schumachera o Bundeslidze pod kroplówką.

Zachodni Niemcy oswoili się z tym, że mają swoje winy, jeśli chodzi o korupcję w sporcie, że to ich Horst Dassler, szef Adidasa, budował łapówkami gnijący dziś system FIFA. W sprawie dopingu do rozliczeń się jednak nie wyrywali. Wszystko dało się po zjednoczeniu ukryć w cieniu sportowców spod znaku Stasi i systemu, który kobiety zamieniał dopingiem w mężczyzn, a nieposłusznym niszczył życie.

Akt oskarżenia RFN-owskiego sportu przygotowała dopiero grupa historyków i socjologów z Uniwersytetu Humboldta w Berlinie. Ich 800-stronicowy raport „Doping w Niemczech od lat 50. do dziś” powstał na zlecenie niemieckiego komitetu olimpijskiego (DOSB, uprawnieniami bliżej mu właściwie do naszego Ministerstwa Sportu niż PKOl), oraz ministerstwa spraw wewnętrznych.

Ale zleceniodawcy nie spodziewali się, że badacze będą aż tak dociekliwi i uda im się dotrzeć w archiwach do aż tylu niewybuchów, mimo że wiele dokumentów próbowano przed nimi utajnić. To samo działo się, gdy niedługo po zjednoczeniu deputowany SPD złożył interpelację do ministerstwa spraw wewnętrznych w sprawie eksperymentów z testosteronem w kadrze biegaczy narciarskich i chciał przy okazji zapytać o inne takie projekty badawcze. Wtedy jeszcze dało się sprawie ukręcić łeb, teraz już nie.

Raport stał się problemem: jest gotowy od czterech miesięcy, znamy jego treść z pojawiających się od dawna przecieków – najobszerniejszy był w ostatnim weekendowym wydaniu „Sueddeutsche Zeitung” – inne gazety, choćby „Main-Post”, dołączają z dziennikarskimi śledztwami, ale oficjalnej publikacji raportu jeszcze nie było, z powodu wątpliwości, kto pokryje koszty ewentualnych procesów z tymi, którzy poczują się oczernieni.

Zleceniodawcy są w pułapce, bo chcieli zbadania zjawisk, a nie ujawniania nazwisk. Naukowcy bronią się, że dochowali norm ochrony danych osobowych, więc nie ma przeszkód, by pokazać wszystko. Przeszkód nie ma, jest za to ryzyko złamania karier. Bo odłamki mogą trafić w tak wielkie postaci z historii RFN jak Hans-Dietrich Genscher, od początku lat 70. minister spraw wewnętrznych, potem spraw zagranicznych, jeden z ojców zjednoczenia Niemiec.

1200 zastrzyków

Dziś Genscher broni się, że o żadnym dopingu nie miał pojęcia. Zaprzecza też, by ważni politycy życzyli sobie na igrzyskach 1972 r. w Monachium worków medali za wszelką cenę. Ale Wildor Hollmann, znany w tamtych czasach lekarz sportowy, wspominał kiedyś, że przed tymi igrzyskami usłyszał właśnie od Genschera: „Od pana jako lekarza chcę tylko jednego – medali”.

Thomas Bach, wieloletni szef niemieckiego sportu, który we wrześniu będzie walczył o fotel szefa Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego po odchodzącym Jacquesie Rogge’u, też usłyszy teraz pytania o dawny doping. A zanim został działaczem, był mistrzem olimpijskim w drużynowym florecie z 1976 roku, więc będzie w zapewnieniach o niewiedzy jeszcze mniej wiarygodny niż Genscher. Z raportu wynika, że tylko na tych jednych igrzyskach w 1976 roku zachodnioniemieccy sportowcy dostali 1200 dopingowych zastrzyków.

Psychologowie analizujący przypadki dopingu mówią, że mechanizm kłamstwa działa tu podobnie jak w tajnych służbach, wstyd miesza się z dumą i poczuciem wtajemniczenia. Analogii jest, jak widać na niemieckim przykładzie, dużo więcej, choćby niszczenie dopingowych akt w czasach przełomu.

Teraz tylko czekać na znane skądinąd tłumaczenie tych, których nazwiska po raporcie wypłyną na jaw: Tak, brałem w tym udział, ale nikomu nie zaszkodziłem.

Wszystkie chwyty były dozwolone, od sterydów dla wioślarzy i lekkoatletów, przez efedrynę dla piłkarzy (m.in. trzech, którzy zagrali w finale mundialu 1966) po powietrzne lewatywy, czyli pompowanie pływaków, żeby się lepiej unosili na wodzie. Państwo nie tylko miało świadomość gigantycznych oszustw, ale pomagało je tuszować.

Finansowało badania i eksperymenty z użyciem sterydów anabolicznych, testosteronu, EPO, udając, że wierzy w deklarowany przez naukowców cel: udowodnienie, iż te specyfiki nie pomagają sportowcom.

Pozostało jeszcze 90% artykułu
Sport
Witold Bańka dla "Rzeczpospolitej": Iga Świątek i Jannik Sinner? Te sprawy dały nam do myślenia
Materiał Promocyjny
Koszty leczenia w przypadku urazów na stoku potrafią poważnie zaskoczyć
Sport
Kiedy powrót Rosji na igrzyska olimpijskie? Kandydaci na szefa MKOl podzieleni
Sport
W Chinach roboty wystartują w półmaratonie
Sport
Maciej Petruczenko nie żyje. Znał wszystkich i wszyscy jego znali
Sport
Czy igrzyska staną w ogniu?