Młodzi i bez kompleksów idą całą grupą: tenisiści, piłkarze, kolarze, narciarze. Mamy Justynę Kowalczyk i Kamila Stocha, Radwańską i Janowicza, mieliśmy Polaka w Formule 1. Trochę się zmieniło w porównaniu do czasów, gdy wszystko brał na siebie Adam Małysz. Polska krajem sportu?
Małysz wziął na siebie cały okres przejściowy między naszą dawną sportową wielkością a dzisiejszymi sukcesami. I udźwignął, poradził sobie, rozwinął się pod każdym względem. W biegu nauczył się języków, kontaktów z mediami, sponsorami. Pamiętam dawnego Adama, choćby z igrzysk w Nagano w 1998, gdy lądował na ostatnich miejscach. Stał sobie na dole, patrzył na skocznię i łzy mu się w oczach kręciły. Miał za sobą zwycięstwa w Pucharze Świata, ale tak się wstydził odzywać publicznie, że złożenie dwóch zdań mu przychodziło z trudem. Jakby mu wywiady sprawiały fizyczny ból, uciekał. A teraz? Zwierzę medialne, lgnie do ludzi. Gdy przychodzi do nas do Eurosportu komentować skoki, mówimy: o, redaktor Małysz przyszedł.
Polscy sportowcy dobrze nas reklamują w świecie?
Różnie bywa. Myślę, że oni czasami sobie po prostu nie zdają sprawy, ile tracą ustawiając się bokiem do mediów. Nie do końca wiedzą, co mówić, żeby budować spójny wizerunek. Traktują dziennikarzy jak zło konieczne, nie wiedząc, że można ustalić warunki gry, a przy tym nie zrażać nikogo do siebie. To już nie są tylko sportowcy, to są celebryci. Media to ich naturalne środowisko. Muszą umieć je oswoić. Dziś mamy i takie historie, że sportowiec może nawet niewiele umieć, a zostać medialną gwiazdą, jak ta oszczepniczka z Paragwaju, która pokazała ładną buzię na ceremonii otwarcia igrzysk w Pekinie w 2008. Internet się rozgrzał, posypały się propozycje reklam i sesji, ale ile pani Leryn Franco rzuciła tym oszczepem, mało kto pamięta. Jest spora grupa sportowców znanych z tego, że są znani. Nie daję tego oczywiście jako wzór do naśladowania, ale dobrze się sprzedać to żaden wstyd.
Polacy są wiernymi kibicami?