Jest najmłodsza z wielkiej trójki, najmniej obrosła legendami, w tym roku w wyjątkowo niewdzięcznej roli. Tegoroczne Giro d'Italia było w centrum uwagi jako pierwszy tour czasów po Armstrongu, potem setny Tour de France zajął całe miejsce na scenie. A Vuelta a Espana musi sobie znaleźć miejsce między nim a wrześniowymi mistrzostwami świata we Florencji, na które jedzie cała grupa niespełnionych w tym sezonie, omijając Hiszpanię.
Nie będzie największych gwiazd. Nie broni tytułu Alberto Contador, wymęczony Tour de France i awanturami Olega Tinkowa, jednego ze sponsorów SaxoTinkoff, który sobie Hiszpana wybrał na kozła ofiarnego. Nie będzie Andy'ego Schlecka, choć mu organizatorzy proponowali, żeby u nich przepracował traumy z nieudanego dla siebie Touru. Nie będzie wreszcie Chrisa Froome'a. Ścigał się tu przez ostatnie dwa lata, ale po TdF czuje się spełniony i nie szuka wrażeń w górach. Dla Bradleya Wigginsa niezachęcająca była trudna, pełna górskich pułapek trasa. Czyli to, co nas będzie do Vuelty przyciągać przez najbliższe tygodnie, od sobotniej drużynowej czasówki z Vilanova do Arousa aż do mety w Madrycie 15 września.
Jazda na koniec świata
Na to stawiają organizatorzy wyścigu. Ma być morderczo i dla wspinaczy, góry niemal od początku do końca, na 13 z 21 etapów (będą dwa dni przerwy), a do tego jeszcze torturowanie kolarzy długimi między etapowymi przejazdami w autobusach. Bo to już dziś nie tyle pętla wokół Hiszpanii, co niepołączone ze sobą, a często mocno od siebie oddalone zawijasy. Rozrzucone po wielkim kraju: najpierw na północnym zachodzie, zahaczając o Fisterra, niedaleko przylądka kiedyś uważanego za kres świata, zresztą czwarty etap z metą tam został nazwany „Etapem na koniec świata". Potem Vuelta opuszcza się na południe, do Andaluzji, i z powrotem w górę, przez Katalonię w Pireneje, zahaczając o Andorę i Francję, a na koniec autobusem do Madrytu na finałowy przejazd.
To będzie łącznie 3,319 kilometrów jazdy przez kraj kolarstwa w kryzysie. W Tour de France nie było żadnego hiszpańskiego zwycięstwa na etapie. Dostał się na końcowe podium Joaquim Rodriguez z Katiuszy, który będzie walczył o triumf we Vuelcie, ale zgubili się po drodze Contador i Alejandro Valverde (kolejny z faworytów Vuelty). A 68. wyścig dookoła Hiszpanii będzie jednocześnie ostatnim wielkim z pomarańczowymi barwami Euskaltel. Drużyny, która dzięki pieniądzom baskijskiego telekomu przetrwała w zawodowym peletonie 17 lat, kojarzy się z sukcesami Ibana Mayo czy Samuela Sancheza, ale właśnie potwierdziła, że znika z końcem sezonu po nieudanych poszukiwaniach dodatkowego sponsora. Trudno o nich walczyć, gdy jest kryzys gospodarczy, gdy Hiszpania coraz gorzej się kojarzy dopingowo, a tropy afer doktora Eufemiano Fuentesa i innych prowadzą też do Kraju Basków. Ostatnie rozliczenia we Francji, raport senackiej komisji w sprawie m.in. dopingu w dawnych Tourach, zabrały Vuelcie jednego z dyrektorów, projektanta tras wyścigu, jedną z kolarskich sław, Abrahama Olano. Do winy się wprawdzie Olano, na hiszpańską modłę, nie przyznał, ale szefowie go odsunęli, chcąc chronić wizerunek wyścigu. Setny Tour bez choćby jednej dopingowej wpadki wyśrubował wymagania.