Wydawało się, że po trzech porażkach gorzej być nie może. Ale potem przyszedł mecz z Hiszpanią.
Po tym spotkaniu powiedziałem, że tak źle grającej drużyny jak w dwóch pierwszych kwartach nie prowadziłem jeszcze nigdy i z tego się nie wycofuję. Hiszpanie widzieli, jak walczyliśmy z Chorwatami, i wyszli maksymalnie skoncentrowani. Byli gotowi, a my nie. Opadły emocje, byliśmy zmęczeni, posypaliśmy się jako zespół. Nie mogłem tego zaakceptować, zdecydowanie porozmawialiśmy w przerwie i dwie ostatnie kwarty graliśmy inną koszykówkę. Odzyskaliśmy szacunek.
Stara się pan szukać pozytywów. Takim był mecz ze Słowenią. Co jeszcze?
Pamiętajmy, że ze Słowenią graliśmy już o nic. A jednak walczyliśmy na 100 procent i pokonaliśmy gospodarza mistrzostw. Zagraliśmy dobrze w ataku, na dobrym poziomie w defensywie, zespołowo. To była drużyna, jaką chciałem oglądać od początku. O tych pozytywnych stronach musimy mówić. Pewnie dziś ciężko tego słuchać, ale zmierzamy w dobrym kierunku. Jesteśmy silniejsi niż pół roku temu, jako jedyni mieliśmy w Słowenii dwóch zawodników do lat 20 i obaj grali, mamy kolejne talenty i obiecującą przyszłość. Rozumiem potrzebę odniesienia sukcesu z dnia na dzień. Sam bym tego pragnął, ale musicie być cierpliwi. Taki jest sport.
Statystyki pokazują, że na swoim poziomie w Słowenii zagrali tylko Michał Ignerski i Marcin Gortat. Dlaczego zawiedli pozostali zawodnicy?