Sądząc po wynikach, organizowany od 2010 roku wyścig powinien być jedną z ulubionych rund Sebastiana Vettela. Tylko Niemiec i jego wielki rywal Fernando Alonso wygrywali na tym torze – Hiszpan tylko dzięki temu, że w inauguracyjnych zawodach silnik Red Bulla odmówił posłuszeństwa 10 okrążeń przed metą. Wiele wskazuje na to, że także w tym roku nic się nie zmieni. Vettel pewnie wygrywa jeden wyścig za drugim, a Ferrari wciąż może co najwyżej wąchać spaliny Red Bulla – o ile uda się pokonać walczących w czołówce kierowców Mercedesa czy Lotusa.
Lider mistrzostw świata po kolejnych zwycięstwach był wygwizdywany przez kibiców Ferrari, ale w Korei ewentualny triumf zostanie przyjęty raczej spokojnie. Te zawody nie cieszą się dużą popularnością wśród kibiców – tor zlokalizowano 400 kilometrów na południe od Seulu, gdzie znajduje się najbliższe duże międzynarodowe lotnisko. Podróż przez niemal całą Koreę nie należy do najprzyjemniejszych zadań przed weekendem wyścigowym, więc przeważająca część światka Formuły 1 z niecierpliwością oczekuje kolejnych wieści na temat problemów z organizacją kolejnych edycji tych zawodów.
Promotorzy imprezy najpierw wydali prawie 80 milionów dolarów na tor, który miał być otoczony luksusowymi marinami i apartamentowcami. Do dziś obiekt otoczony jest bagnami, a podstawą bazy noclegowej są motele utrzymane w różowej kolorystyce, w których na co dzień Koreańczycy wynajmują pokoje na godziny. W kolejnych latach organizatorom doszedł jeszcze problem w postaci wnoszenia corocznych opłat za organizację Grand Prix – ten przywilej kosztuje ich kilkadziesiąt milionów dolarów rocznie. W zeszłym sezonie wyścig przyniósł straty w wysokości 37 milionów dolarów, a odpowiedzialny za komercyjną stronę Formuły 1 Bernie Ecclestone raczej niechętnie ustępuje w kwestiach finansowych. Umowa niby obowiązuje do sezonu 2016, ale już w przyszłorocznym kalendarzu przy Grand Prix Korei – przeniesionej z jesieni na koniec kwietnia – widnieje gwiazdka, oznaczająca warunkową obecność na liście. Zresztą w harmonogramie są aż 22 wyścigi, a zespoły nie chcą się zgodzić na więcej niż 20 – taki limit figuruje też w obowiązującym regulaminie sportowym. Pierwszą z rund do odstrzału jest właśnie Korea.
Być może tegoroczne zawody na Yeongam będą zatem ostatnimi. Nikt nie będzie płakał za koreańską rundą, nie tylko ze względu na lokalizację toru, ale też za sprawą dziwnej konfiguracji pętli. Każdy z trzech sektorów ma inną charakterystykę: od długich prostych w pierwszym przez szybkie łuki w drugim po kręte i wolne zakręty w trzecim, mającym w założeniu przypominać tor uliczny. Znalezienie właściwych ustawień jest zatem koszmarnie trudnym wyzwaniem. Samochód przygotowany pod kątem osiągania maksymalnych prędkości będzie uzyskiwał gorsze czasy w ostatnim sektorze i na odwrót – trzeba zatem dobrać odpowiedni kompromis. Zadania nie ułatwia także nawierzchnia: rzadko używana pętla jest na początku weekendu bardzo śliska.
Do tego dochodzi jeszcze kontrowersyjnie zaprojektowana aleja serwisowa, z niebezpiecznym zjazdem i wyjazdem. Ten ostatni element został poprawiony przed tegoroczną edycją, ale świeżo położony asfalt jest bardzo wyboisty i kierowcy nie szczędzą już słów krytyki pod adresem koreańskich organizatorów.