Reklama

Niepokorny, trochę szalony

Buntownik na torze i poza nim. Pierwszy od trzynastu lat angielski mistrz świata na żużlu.

Publikacja: 08.10.2013 01:53

Tai Woffinden w polskiej lidze jeździ w barwach Włókniarza Częstochowa

Tai Woffinden w polskiej lidze jeździ w barwach Włókniarza Częstochowa

Foto: Fotorzepa, Roman Bosiacki Roman Bosiacki

W roku 2000 mistrzostwo świata zdobył Mark Loram. Od tamtej pory Brytyjczyka nie było nawet na podium. Aż do minionej soboty na toruńskiej Motoarenie, gdzie po tytuł sięgnął 23-latek, który kilka lat temu chciał rozstać się ze sportem, a dziś na pewno nie żałuje, że zmienił plany.

Znajomość Woffindena z żużlem zaczęła się, gdy jego rodzice podjęli decyzję o wyjeździe do Australii. Rodzina zamieszkała na antypodach, a mały Tai dostał od taty motocykl crossowy. Ojciec również ścigał się po owalnym torze, lecz nie mówił synowi zbyt wiele o swojej pasji. Pewnego razu, podczas czyszczenia maszyny po jednej z przejażdżek, młody Woffinden zobaczył w garażu przyjaciela ojca dwa motory żużlowe i powiedział: „Chcę spróbować”.

Rob Woffinden spełnił życzenie syna z ciężkim sercem. Mając w pamięci własne starty, bał się o jego zdrowie. Ale 12-letni Tai nie dał ojcu wyboru: swoje pierwsze okrążenie przejechał na torze w Perth i od razu ujawnił się jego wielki talent. Po pewnym czasie zdał egzamin na australijską licencję żużlową. Jej numer, 108, do dziś jest jego znakiem rozpoznawczym.

Rodzice w końcu pogodzili się z tym, że syn chce zostać żużlowcem. Aby jego kariera mogła się rozwijać, wrócili do Wielkiej Brytanii. W roku 2006 16-letni Tai związał się z drużyną Scunthorpe Scorpions występującą w Conference League, najniższej klasie rozgrywkowej.

Woffinden miał szczęście – kontuzji doznali jego groźni rywale Holder i Sajfutdinow

Reklama
Reklama

Rok później zadebiutował w Elite League (najlepszej brytyjskiej lidze), zakładając plastron Poole Pirates. W nowym zespole pojechał w trzech meczach, w których zdobył łącznie dziewięć punktów i jeden bonus. Rozstał się z klubem i w kolejnym sezonie nabierał doświadczenia w Premier League (odpowiednik polskiej I ligi). W roku 2009 wrócił do brytyjskiej elity, podpisując kontrakt z Wolverhampton Wolves, w którym jeździ do tej pory. Związał się także z Włókniarzem Częstochowa oraz szwedzką Vargarną Norrkoeping. Stałą dziką kartę na występy w Grand Prix otrzymał w roku 2010.

Ale poza torem zdarzyła się tragedia, z którą młody żużlowiec nie potrafił sobie poradzić. W styczniu 2010 na raka zmarł Rob Woffinden. Tai zamknął się w pokoju i cały dzień płakał. Mówił później, że najpiękniejsze wspomnienie to to, gdy z tatą serwisował motocykle. Latami budowana sportowa forma znikła w jednej chwili. Zmieniło się także zachowanie Taia. Stał się agresywny, wdawał się w bójki. Na szczęście zaczął pracować z psychologiem i stopniowo wracał do dawnej dyspozycji, ale – jak dziś twierdzi – nie spodziewał się, że największy triumf przyjdzie tak szybko.

W 2013 roku ponownie otrzymał stałą dziką kartę Grand Prix. Przed rozpoczęciem rywalizacji twierdził, że sukcesem będzie miejsce w pierwszej ósemce, czyli awans do przyszłorocznych mistrzostw świata. Ale wyniki, które osiągał, zapewniły mu prawo walki o coś więcej. Wygrał w Pradze i był w czołówce niemal wszystkich rund tegorocznej Grand Prix. Poza tym uśmiechało się do niego szczęście, kontuzji doznali jego dwaj główni rywale – Emil Sajfutdinow i Chris Holder.

Gdy Woffinden mówił brytyjskiemu Eurosportowi, jak wspaniale byłoby zostać mistrzem świata, w oczach miał błysk, który zdradzał, że już widzi siebie ze złotym medalem na szyi. Tytuł mógł zapewnić sobie podczas GP Skandynawii w Sztokholmie, lecz zdobył tam tylko siedem punktów.

Jednak w najważniejszym momencie sezonu zachował spokój. W Toruniu o pierwsze miejsce rywalizował z Jarosławem Hampelem, nad którym miał 16 punktów przewagi, i już po piątym biegu został mistrzem świata.

Zrobił rundy honorowe, zsiadł z motoru i przytulił dwie najważniejsze kobiety – narzeczoną i mamę. W wywiadzie udzielonym tuż po mistrzowskiej jeździe powiedział: „Kogoś tu brakuje, ale wiem, że ten ktoś na mnie patrzy”.

Reklama
Reklama

Tai to buntownik na torze i poza nim, nigdy nie szedł do celu najprostszą drogą. Ma wytatuowane niemal całe ciało. Chociaż, jak sam przyznał, ostatnio dojrzał. Porzucił dawne nawyki i jest innym człowiekiem. Gdy w 2009 roku przyjechał do Polski, był stałym bywalcem dyskotek, myślał przede wszystkim o zabawie. Ale ostatnio przestał odwiedzać kluby nocne. By nie doznać kontuzji, porzucił swoje hobby – motocross, BMX i skutery wodne. Trenował nawet sześć godzin dziennie, miał też perfekcyjnie przygotowane silniki.

Wyrzeczenia się opłaciły, jest mistrzem świata.

Sport
Turniej Czterech Skoczni, Premier League, koszykówka. Co obejrzeć w Sylwestra i Nowy Rok?
Sport
Iga Świątek, Premier League i NBA. Co obejrzeć w święta?
Sport
Ślizgawki, komersy i klubowe wigilie, czyli Boże Narodzenia polskich sportowców
Sport
Wyróżnienie dla naszego kolegi. Janusz Pindera najlepszym dziennikarzem sportowym
Materiał Promocyjny
Polska jest dla nas strategicznym rynkiem
Sport
Klaudia Zwolińska przerzuca tony na siłowni. Jak do sezonu przygotowuje się wicemistrzyni olimpijska
Materiał Promocyjny
Bankowe konsorcjum z Bankiem Pekao doda gazu polskiej energetyce
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama