Za tydzień wyjdzie pan na pomost. Celem jak zwykle jest medal?
Adrian Zieliński: Inaczej być nie może i na taką walkę jestem przygotowany. Będę zadowolony z każdego miejsca na podium, bo ten start i tak zakrawa na cud. Przecież ze względu na operację kolana treningi rozpocząłem dopiero na przełomie kwietnia i maja. Zrealizowałem jakieś 80 procent programu zaplanowanego na cały sezon, więc czas, który miałem do dyspozycji, wykorzystałem maksymalnie. Ale może się okazać, że nie zdobędę medalu. Dziś pewny jestem tylko dopingu na trybunach. Polscy kibice są najlepsi na świecie i tym razem też na pewno nie zawiodą.
Każdy start mistrza olimpijskiego wiąże się z presją. Jak pan sobie z tym radzi?
Odpowiadam tylko przed sobą, sam na siebie każdego dnia wywieram presję. To normalne, że przed zawodami zaczyna się mówić o oczekiwaniach, ale dla mnie to nie ma znaczenia. Dzień walki o medal jest dla mnie taki sam jak dzień treningowy. Nie mam specjalnych rytuałów, muszę tylko robić swoje. To jest naprawdę prosta sprawa – trzeba wchodzić na pomost, zaliczać kolejne podejścia i nie kombinować.
Ciężko trafić z formą?