Klich nie jest wielkim piłkarzem, dopiero może nim być. Dostał powołanie od Adama Nawałki, ale w ligowym meczu swojego klubu Zwolle złamał palec i przechodzi rehabilitację. Mecz ze Słowacją oglądał z trybuny dla VIP-ów. Na Twitterze napisał, że 40 tysięcy ludzi gwiżdżących na piłkarzy powinno dostać zakaz stadionowy. Teraz może spodziewać się tylko jednego: kiedy wróci do reprezentacji, na każdym stadionie będzie witała go kocia muzyka.
Słowa Klicha uznano za nieprzemyślane, ale piłkarz w późniejszych wypowiedziach się z nich nie wycofał. Kibiców reprezentacji nazwał „Januszami", którzy przychodzą na mecz po to, żeby się najeść, napić i powyzywać zawodników. Klicha skrytykował prezes PZPN Zbigniew Boniek, mówiąc, że jeśli ktoś płaci za bilet, może wyrazić swoje niezadowolenie z występu drużyny. W podobnym tonie wypowiadają się piłkarze podczas zgrupowania w Grodzisku. Wojciech Szczęsny kibicom się nie dziwi, Jakub Błaszczykowski ich rozumie.
Mamy wielkie stadiony, które wypełniają się po brzegi i zdaje się, że nikt nie tęskni za czasami, gdy z Anglią graliśmy na starym obiekcie Legii lub budzono na chwilę śląskiego trupa, choć na tym stadionie była fatalna widoczność. Można jednak zatęsknić za atmosferą, która towarzyszyła tamtym meczom. Ludzie na trybunach nie wyrażali swojej więzi z drużyną oficjalnym biało-czerwonym szalikiem, ale zdzierali gardła przez 90 minut. Może nie było jak w Turcji, ale kocioł, który robili nasi kibice, odbierał rywalom trochę pewności siebie.
Kibice na mecze chodzą po to, by się utwierdzić, że piłkarze są beznadziejni
Teraz jest inaczej, nie tylko na trybunie VIP, gdzie dostęp do alkoholu powoduje, że druga połowa wygląda już trochę jak za mgłą. Mit o fantastycznych polskich kibicach wziął się chyba z siatkówki, bo na piłkarskich stadionach jest tak cicho, że słychać przelatującą muchę. Żadnych emocji. Publika budzi się dopiero wtedy, kiedy reprezentacji nie idzie. Tak samo było na Euro 2012.