Od kiedy Radwańska na stałe pojawiła się w pierwszej dziesiątce świata, zaczęła zarabiać miliony dolarów i stała się osobą publiczną, liczne oceny jej mądrego i efektownego tenisa, czasem jednak nieskutecznego w zderzeniu z większą siłą i wytrzymałością rywalek, zaczęły być jednoznaczne: są takie dziewczyny, z którymi Polka nie ma szans. Gdzieś blisko szczytu stoi mur, którego Isia nie przeskoczy.
Takie stwierdzenia zaprzeczają istocie sportu, odmawiają mu tego, co najpiękniejsze i najbardziej wartościowe: nadziei. Powtarzanie, że Agnieszka wciąż pracuje nad sposobem na Azarenką i Serenę, że ma możliwości ich pokonania i nadejdzie dzień, gdy je wykorzysta, nie do wszystkich docierało. Dlatego wygrana Radwańskiej w Melbourne ma tak słodki smak i tak bardzo warto ją chwalić.
Czarno-białe postrzeganie rywalizacji, sprowadzanie meczów do statystyk, procentów i cotygodniowych klasyfikacji ujmuje sportowi ogromną część urody, najciekawsze jest przecież to co w środku człowieka walczącego na oczach świata o sławę, brawa i, nie ukrywajmy, spore zarobki. Szybko umyka nam z pamięci to, że dziewczyna z Krakowa przeszła długą drogę od dziecięcego przerzucania piłeczki w prowincjonalnym niemieckim klubie, gdzie pracował jej ojciec, do wielkoszlemowych półfinałów, że znalazła determinację, wolę i dojrzałość, by w końcu pokonać dwukrotną mistrzynię australijskiego turnieju. By od krzywiącej się na przeszkody pannicy dojść do wizerunku świadomej swych przewag (i słabości) młodej damy tenisa, coraz bardziej docenianej przez świat.
Zapewne Agnieszka Radwańska rzadko studiuje poematy angielskich mistrzów pióra, ale ten fragment z wiersza „If" Rudyarda Kiplinga zna na pewno, jak każdy dobry tenisista. I każdy piszący o tenisie. Agnieszka czyta corocznie wchodząc do budynku klubowego przy korcie centralnym Wimbledonu: „If you can meet with triumph and disaster/And treat those two imposters just the same" (Jeśli umiesz przyjąć sukces i porażkę, traktując jednako oba te złudzenia...).
To piękne wimbledońskie motto w środę zagrało jej w duszy i, miejmy nadzieję, będzie grało dalej.