Reklama

Miło być ważnym, ważniejsze być miłym

Nasz sen o potędze w Pucharze Davisa kończy się bolesnym przebudzeniem.

Publikacja: 06.04.2014 22:04

Mirosław Żukowski

Mirosław Żukowski

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompala

Mieliśmy prawo oczekiwać, że Jerzy Janowicz zaprowadzi nas na salony równie szybko, jak po pamiętnym sukcesie w Paryżu uczynił to we własnych sprawach w rankingu ATP. Dostaliśmy jednak mocny cios – nasz półfinalista Wimbledonu przegrał najpierw z chorwackim dzieciakiem, a potem z Marinem Ciliciem. Trzeba sobie powiedzieć jasno – bez dobrze grającego Janowicza reprezentacja Polski jest przeciętnym zespołem, który o Grupie Światowej nie ma co marzyć. Pokazał to choćby mecz z Australią.

Ta porażka oznacza, że najlepszy po wojnie czas dla polskiego tenisa w Pucharze Davisa został zmarnowany, bo w tym roku już więcej meczów nie będzie. O optymizm w dalszej perspektywie też trudno, gdyż Michał Przysiężny, nieobecny w Warszawie Łukasz Kubot i para deblowa Fyrstenberg–Matkowski już nie będą grali lepiej (wszyscy mają ponad 30 lat).

To, co stało się w hali Torwaru, jest bolesną sportową i wizerunkową klęską Janowicza. Puchar Davisa to jedyna okazja, by polscy kibice zobaczyli go na żywo, a on nie tylko przegrywa, lecz także w kuluarach zachowuje się fatalnie. Poucza dziennikarzy, odpowiada agresywnie na spokojne pytania, słowem – widać wyraźnie, że pod względem emocjonalnym młodzieniec z Łodzi ma poważny problem. Ten sam człowiek, który w Moskwie był ojcem zwycięstwa nad Rosją, w Warszawie nie poradził sobie z presją, wysłał fatalny sygnał kibicom tenisa i sponsorom, którzy już mu zaufali. Jak niedobre skutki mogą mieć dwa, trzy niemądre zdania, Polski Związek Tenisowy przekonał się już po igrzyskach w Londynie, gdzie sportowo i wizerunkowo zawiodła Agnieszka Radwańska. Miał być poważny sponsor i do dziś go nie ma.

Oczywiście Puchar Davisa nie jest tym podwórkiem, na którym ustala się rynkową wartość tenisisty, tu chodzi raczej o uczuciowy stosunek rodzimej publiczności do naszego asa i ten mecz Janowicz też przegrał. Być może za jakiś czas w Rzymie, Paryżu czy Wimbledonie znów zagra znakomicie i daviscupowe niepowodzenie pójdzie w niepamięć, ale dziś po prostu żal nam straconej szansy.

Mam nadzieję, że w Janowiczu nie ma nieodwracalnej woli bycia gburowatym i w końcu zrozumie – jak powiedział dawno temu Roger Federer – że bardzo miłe być ważnym, ale jeszcze ważniejsze być miłym. Nie mam najmniejszych problemów z radością po sukcesach Janowicza, chciałbym jedynie zacząć bardziej się smucić po jego porażkach, bo w tej chwili nie wiem, czy taka lekcja pokory, jaką dostał w Warszawie, to dla niego lepiej czy gorzej.

Reklama
Reklama

W historii tenisa było wielu graczy, a nawet gwiazdorów  niesympatycznych, wręcz wulgarnych (John McEnroe, Ilie Nastase, wczesny Jimmy Connors), którzy dziś są przyjmowani na salonach i traktowani z szacunkiem, jakby dżentelmenami byli od zawsze. By tak się stało, trzeba spełnić dwa warunki: po pierwsze, wygrywać, a po drugie, zmądrzeć z wiekiem. Mam nadzieję, że Jerzy Janowicz pójdzie tą drogą.

Sport
Wyróżnienie dla naszego kolegi. Janusz Pindera najlepszym dziennikarzem sportowym
Sport
Klaudia Zwolińska przerzuca tony na siłowni. Jak do sezonu przygotowuje się wicemistrzyni olimpijska
Olimpizm
Hanna Wawrowska doceniona. Polska kolebką sportowego ducha
warszawa
Ośrodek Nowa Skra w pigułce. Miasto odpowiada na pytania dotyczące inwestycji
Sport
Liga Mistrzów. Barcelona – PSG: obrońcy trofeum wygrali rzutem na taśmę
Materiał Promocyjny
Działamy zgodnie z duchem zrównoważonego rozwoju
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama