Klasyk Paryż–Roubaix

W niedzielę odbędzie się najsłynniejszy z klasyków Paryż–Roubaix. Raj dla widzów, piekło dla kolarzy.

Publikacja: 12.04.2014 18:00

„Piekło północy” w pełnej krasie

„Piekło północy” w pełnej krasie

Foto: AFP, Dirk Waem Dirk Waem

W 1985 r. amerykańska telewizja CBS po zakończeniu wyścigu wzięła na spytki holenderskiego kolarza Theo de Rooija. Prowadził długo w ostatniej fazie klasyku, ale przegrał. Przed kamerą stanął cały w błocie, klął jak szewc. – Co za paskudny ten wyścig! Czuliśmy się jak zwierzęta, nie mieliśmy czasu się wysikać, robiliśmy więc w majtki. Jechaliśmy w błocie, ślizgaliśmy się. To było jedno wielkie gówno – mówił. Dziennikarz nie dał się zbić z tropu. – Wrócisz tu za rok? – zapytał. – Oczywiście, to najpiękniejszy wyścig świata – usłyszał odpowiedź.

Język historii

Jeszcze nie wiadomo, jaka w niedzielę będzie pogoda i jakie w związku z tym trudności napotkają kolarze. Czy bardziej przeszkodzi im – jeśli będzie słońce – zasłaniający drogę kurz, czy błoto, jak prawie 30 lat temu de Rooijowi, a może i śnieg, co czyni ten wyścig rosyjską ruletką. Jedno jest pewne – nie zabraknie odcinków brukowanych. One są zawsze, raz mniej, raz więcej. W 1962 r. organizatorzy wyznaczyli przejazd przez zaledwie 26,1 km kocich łbów, najmniej w historii. Najwięcej było 30 lat później – 57,7 km. W tym roku pojawi się 28 brukowanych sektorów, łącznie 51 km.  To kocie łby, w niektórych miejscach mające wartość muzealną i zachowane tam tylko na potrzeby klasyku, stworzyły legendę wyścigu. Innego niż wszystkie.

„Piekło północy", „Niedziela w piekle", „Król klasyków" – Paris–Roubaix lubi metafory. Francuski dziennikarz Antoine Decourt przeanalizował wszystkie transmisje telewizyjne z wyścigu po bruku. Pełno było w nich barwnych odniesień historycznych.

4 - tyle zwycięstw – najwięcej – w wyścigu odniosło dwóch kolarzy, Roger de Vlaeminck (1972, 1974, 1975, 1977) i Tom Boonen (2005, 2008, 2009, 2012).

„Paris – Roubaix zaczyna się tutaj, w Wallers-Arenberg (najsłynniejsza partia bruku, na 161. kilometrze trasy). Na tym odcinku, najeżonym ogromnymi kocimi łbami, zaczyna się prawdziwe piekło. To są jeszcze ścieżki z czasów średniowiecza, na których kolarze używać chyba powinni drewnianych kół" – opisywał wyścig sprawozdawca w latach 70. Kilka lat później inny komentator mówił dosadniej: „Jeśli popada, to ta trasa  zamieni się w kloakę". Francuscy dziennikarze często nawiązywali do słynnych słów Oscara Lapize, uczestnika Tour de France z 1910 r., który po wjeździe pod Tourmalet wykrzyknął: „Panowie organizatorzy, jesteście mordercami!".

W Roubaix w tym stylu wypowiedział się Jean Stablinski, kolarz polskiego pochodzenia: „Czy organizatorzy są sadystami? Trochę tak. Nie, nie trochę, bardzo". To jednak na prośbę Stablinskiego dyrektor wyścigu włączył Arenberg do programu. W kopalni pod tym brukiem pracował jeden z najsłynniejszych francuskich kolarzy. Po jego śmierci została postawiona stella ku jego pamięci.

– Specyficzne zawody, nie brałem udziału w cięższym wyścigu – mówił Raymond Poulidor, rekordzista klasyku. Startował w nim 18 razy. – Nigdy nie lubiłem Paryż – Roubaix i nigdy go nie polubię – wyznawał pięciokrotny zwycięzca Tour de France Bernard Hinault. Kontrowersyjny włoski lekarz Michele Ferrari (ten od Armstronga) powiedział, że każdy przejazd przez sektory brukowane jest jak uderzenie młotem w system nerwowy kolarza.

Przerażenie w oczach

Dzięki takim wypowiedziom Paryż – Roubaix obrósł w legendę. Czasy się zmieniły, ale spostrzeżenia współczesnych kolarzy są podobne.  – Jesteś w innym świecie, tylko pedałujesz i starasz się nie poddać. Ten wyścig polega na tym właśnie, żeby się nie poddać  – opowiadał dwukrotny zwycięzca, broniący tytułu Szwajcar Fabian Cancellara. Jest wielkim faworytem tegorocznej edycji.

– Po zakończeniu nie miałem siły utrzymać kubka z gorącą herbatą w ręku. Wszystko mnie bolało. Piszczele, stawy – wspominał jeden z polskich uczestników Piotr Wadecki. – Miałem doświadczenie z kolarstwa przełajowego, co dawało mi pewną przewagę. Przejechałem dwa razy ten wyścig, nawet bez defektu, szczęśliwie. Wrażenia? Kolarze na ogół nie odczuwają bólu, ale mnie przez dwa tygodnie po Roubaix bolały palce – opowiada Cezary Zamana.

14.- to najwyższe miejsce, które zajęli w Paryż – Roubaix polscy kolarze, Joachim Halupczok (1990) i Zbigniew Spruch (1999).

– Pierwszy wyścig pojechałem źle, popełniłem częsty wśród kolarzy błąd – za mocno trzymałem kierownicę. Myślałem, że właśnie dzięki temu nie wywrócę się na tym bruku. Nie upadłem, to prawda. Ale gdy dojechałem do mety, ręce miałem całe we krwi. Założyłem rękawiczki, ale skóra zaczęła mi pękać od nieustannych drgań. Kierownicę trzeba chwytać luźno, z wyczuciem. Każdy debiutant popełnia taki błąd jak ja – mówi „Rz" Maciej Bodnar, który wystartuje również w tym roku, już po raz trzeci. – Czasami żałuję, że nie ma kamery w środku peletonu, kiedy widać twarze młodych kolarzy, czasami przerażonych, innym razem zdziwionych. W zeszłym roku debiutujący w mojej grupie zawodnik pytał mnie, czy tu nie obowiązują żadne zasady – dodał Bodnar.

Ale w Paryż – Roubaix przestrzega się pryncypiów specyficznych dla tego wyścigu. Najlepiej cały czas być z przodu, szczególnie przy wjeździe na odcinki brukowane. A nie jest to proste. Pierwsze 100 km jeździ się na tzw. rantach, bo z Compiegne, gdzie startuje wyścig, do Troisvilles, gdzie zaczynają się kocie łby, trasa jest odsłonięta, na ogół mocno wieje. Każdy wjazd w wyboisty sektor stwarza ryzyko upadku. – Jeśli pada, tworzą się kałuże. Dochodzi do kraks, również z tego powodu, że kolarze zatrzymują się, stawiają nogi na ziemi – opowiada Marek Leśniewski, który w 1993 r. wygrał ten klasyk w kategorii amatorów.

Jeszcze jeden powód, by być na czele, to warunki. Przy słonecznej pogodzie i tumanach kurzu, jeśli jest się z tyłu, nic nie widać. Najważniejsza zasada przy deszczu, błocie i kałużach to jazda środkiem muzealnych sektorów. – Przed kolarzami jadą samochody. Ciężarem kół sprawiają, że po bokach trasa się zapada, łatwo o wjechanie w dziurę i upadek – mówi Leśniewski. – Ten, kto przejedzie taki wyścig bez defektu i kraksy, jest już szczęściarzem – dodaje.

W żadnym innym wyścigu upadek nie przynosi tak złych następstw. Wywrotka na asfalcie to na ogół zdarty naskórek, tzw. szlify na ciele kolarza. W „Piekle północy" zawodnicy łamią kości, doznają ciężkich obrażeń. Kość udową roztrzaskał na bruku Francuz Gilbert Duclos-Lassalle, kolano (na Arenbergu) – Belg Johan Museeuw.

112. edycja wyścigu odbędzie się w tym roku. Pierwszy wystartował w 1896 roku.

Wyścig zbrojeń

Zabezpieczyć się przed zagrożeniami nie sposób. Niektórzy kolarze wiążą stawy bandażami, tak aby mięśnie były jak najbliżej kości i ryzyko kontuzji po upadku było mniejsze. Na kierownicę nakłada się podwójne owijki. Na bruku pod wpływem drgań z koszyczków często wypadają bidony, choć z tym kłopotów jest coraz mniej, technika jednak poszła naprzód, rowery są coraz bardziej doskonałe.

– Ale wciąż nie da się skonstruować roweru, który byłby doskonały na te warunki. Specyfika tego wyścigu polega na tym, że mamy bruk, a potem asfalt, po którym jedzie się szybko. Wciąż kolarze jeżdżą na szosówce – tłumaczy Kacper Wójcik, polski menedżer Treka. Na rowerze tej firmy jeździ Fabian Cancellara, mistrz wiosennych klasyków. W niedzielę wygrał we Flandrii, jako faworyt pojedzie w Paryż – Roubaix.

Szwajcar ma na te wyścigi specjalnie przygotowany rower. Uczestniczył w opracowaniu jego konceptu wraz z kilkunastoma inżynierami Treka. Aby popełnić jak najmniej błędów, specjaliści z fabryki tej firmy odwzorowali bruk z Arenbergu i przenieśli do fabryki w USA. Tam przeprowadzili szczegółowe badania, by stworzyć rower o nazwie Domane. Został w nim zamontowany specjalny system, który tłumi drgania (IsoSpeed), oraz urządzenie, dzięki któremu łańcuch, nawet jeśli się poluzuje, natychmiast wraca do wyjściowego ustawienia (osłona 3S). W kolarstwie jak w Formule 1 trwa wyścig zbrojeń. Paryż – Roubaix ze swoją specyfiką to świetny sprawdzian dla inżynierów. – Jeżdżę w grupie, która jest producentem rowerów Cannondale. Na Flandrię i Paryż – Roubaix dostajemy specjalne maszyny, nie musimy w nich nic ustawiać – twierdzi Bodnar.

Ale w tym jedynym na świecie wyścigu najważniejsza jest siła w nogach, odporność psychiczna na trudne warunki, ból i znój oraz świadomość, gdzie się startuje. Kto się do tych zasad nie dostosuje, pochłonie go piekło.

W 1985 r. amerykańska telewizja CBS po zakończeniu wyścigu wzięła na spytki holenderskiego kolarza Theo de Rooija. Prowadził długo w ostatniej fazie klasyku, ale przegrał. Przed kamerą stanął cały w błocie, klął jak szewc. – Co za paskudny ten wyścig! Czuliśmy się jak zwierzęta, nie mieliśmy czasu się wysikać, robiliśmy więc w majtki. Jechaliśmy w błocie, ślizgaliśmy się. To było jedno wielkie gówno – mówił. Dziennikarz nie dał się zbić z tropu. – Wrócisz tu za rok? – zapytał. – Oczywiście, to najpiękniejszy wyścig świata – usłyszał odpowiedź.

Pozostało jeszcze 93% artykułu
Sport
Czy Andrzej Duda podpisze nowelizację ustawy o sporcie? Jest apel do prezydenta
Materiał Promocyjny
Berlingo VAN od 69 900 zł netto
Sport
Dlaczego Kirsty Coventry wygrała wybory i będzie pierwszą kobietą na czele MKOl?
Sport
Długi cień Thomasa Bacha. Kirsty Coventry nową przewodniczącą MKOl
SPORT I POLITYKA
Wybory w MKOl. Czy Rosjanie i Chińczycy wybiorą następcę Bacha?
Materiał Partnera
Warunki rozwoju OZE w samorządach i korzyści z tego płynące
Sport
Walka o władzę na olimpijskim szczycie. Kto wygra wybory w MKOl?
Materiał Promocyjny
Suzuki Moto Road Show już trwa. Znajdź termin w swoim mieście