Thorpe może już nigdy nie popłynąć swoim słynnym kraulem, który przyniósł mu pięć z dziewięciu olimpijskich medali. W poniedziałek trafił do kliniki w rodzinnym Sydney z groźną infekcją. Podobno może ona doprowadzić do utraty czucia w ręce, choć menedżer pływaka temu zaprzecza.
Zakażenie to powikłanie po operacji, jaką wcześniej przeszedł w Szwajcarii z powodu urazu ramienia. Thorpe trafił do szpitala po raz drugi w ciągu ostatnich trzech miesięcy. Pod koniec stycznia media pisały, że jest w klinice odwykowej po tym, jak próbował dostać się do cudzego samochodu. Rzecznik Thorpe'a zaprzeczył wówczas, jakoby Ian miał problemy z alkoholem, ale wiadomo było, że to bajeczka dla prasy.
Myśli samobójcze
Już w wydanej w 2012 r. autobiografii „This is me" („Oto ja") pływak przyznał się do głębokiej depresji. Wyznał, że w czasach największej sławy pił, by móc zasnąć, a myśli samobójcze miewał, nawet zdobywając medale. Problemy pogłębiły się, kiedy w 2004 r. zakończył karierę i potem, gdy bez powodzenia próbował wrócić do pływania.
Historia Thorpe'a to najgłośniejszy i najsmutniejszy przykład depresji, z jaką po zakończeniu kariery mierzy się wielu pływaków. – Przemierzając kolejne baseny, człowiek nie ma kontaktu z innymi i światem zewnętrznym, w naturalny sposób przyzwyczaja się do tej izolacji i zatrzymuje się w rozwoju społecznym. Gdy po 15 latach wychodzi z wody, jest zdezorientowany. Trudno mu przywyknąć do rzeczywistości – tłumaczy Deidre Anderson, psycholog sportowa i zastępca rektora Uniwersytetu Macquire w Sydney, która opiekowała się Thorpe'em najpierw jako zawodnikiem, a po 2004 r. młodym emerytem.
– Żadna inna dyscyplina nie wymaga takiego poświęcenia w każdym aspekcie życia. Poza treningiem zawodnik ma czas tylko na naukę i sen. W dodatku zawody, w których może się sprawdzić, są tu o wiele rzadziej niż w innych dyscyplinach – tłumaczy Stefan Tuszyński, były pływak, trener pływania i komentator sportowy. Przy dwóch treningach dziennie – jednym jeszcze przed szkołą, czyli o 6-7 rano i drugim po 16 zawodnicy nie mają już nawet sił na rozrywkę. – To ogromny wysiłek – dodaje Tuszyński, który w czasach Szkoły Mistrzostwa Sportowego w Raciborzu przepływał dziennie po 16 km, a potem przez pół nocy chodził po pokoju, bo tak go nosiło. – Wielu zawodnikom trudno się pogodzić, że w codziennym życiu nie funkcjonuje się na tak wysokich obrotach – dodaje.