Mały Wielki Człowiek

Manny Pacquiao to mistrz świata w ośmiu kategoriach wagowych, ale przede wszystkim duma Filipin.

Publikacja: 26.04.2014 21:00

Manny Pacquiao na zawodowym ringu wygrał 56 z 63 walk (38 przez nokaut), pięć przegrał, dwie zremiso

Manny Pacquiao na zawodowym ringu wygrał 56 z 63 walk (38 przez nokaut), pięć przegrał, dwie zremisował. Zarobił prawie 200 mln dolarów, ale o biednych nie zapominał nigdy. Urodził się 17 grudnia 1978 roku w Kibawe na Filipinach. Żonaty z Jinkee, mają czworo dzieci (piąte w drodze).

Foto: AFP

– Boks sprawił, że z biedaka stałem się człowiekiem majętnym, który może pomagać nie tylko rodzinie, ale też społeczności, w której żyje – mówi 35-letni Pacquiao. Nie wyklucza, że w przyszłości wystartuje w wyborach prezydenckich.

– Jako polityk i członek Kongresu stawiam sobie za cel walkę z biedą w prowincji Sarangani, którą reprezentuję w parlamencie. Dziś jednak wciąż jestem zawodowym bokserem, przygotowuję się do kolejnych walk, ale kiedy wreszcie zawieszę rękawice na kołku, to wiem, co będę robił: moją przyszłością jest praca dla ludzi – te słowa mistrz świata często powtarza w wywiadach.

Jego historia to scenariusz na film o człowieku, który pięściami podbił świat. O biedaku, który stał się bogaczem i zarabia w ringu miliony. O polityku, który w przyszłości nie jest bez szans w sięgnięciu po najwyższą władzę. I taki film już powstał. „Manny-The Movie", znakomity dokument zrealizowany przez Leona Gasta, tego samego, który nakręcił „When We Were Kings" (Kiedy byliśmy królami) o Alim i Foremanie, ich walce w Kinszasie. Tamten dostał Oscara, a ten jest równie dobry. Co ciekawe, narratorem jest gwiazda amerykańskiego kina, irlandzki aktor Liam Neeson, były bokser, też zdobywca Oscara.

Trzy nokauty

Kiedy „Pacman" spotyka młodych ludzi chcących pójść jego drogą, powtarza im, jak ciężkim sportem jest boks. I wcale nie chodzi tu o wysiłek fizyczny, raczej o stronę mentalną. – Najważniejszy jest cel, do którego dążysz, zawsze bez względu na okoliczności musisz być zmotywowany pozytywnie, bo jakiekolwiek wątpliwości czy czarne myśli, które pojawią się w twojej głowie, działać będą na korzyść przeciwnika – tłumaczy biednym, tak jak on kiedyś, kandydatom na mistrzów.

Mówi też o porażkach, których smak zna doskonale. Tych na ringu i poza nim. Przegrywał pięciokrotnie, trzy razy był nokautowany. Pierwszym, który tego dokonał, był jego rodak Rustico Torrecampo, ostatnim Juan Manuel Marquez. Ten cios, którym znakomity meksykański wojownik powalił go w Las Vegas prawie dwa lata temu, był wyjątkowo bolesny. Pacquiao prowadził przecież na kartach punktowych, był bliski zwycięstwa przed czasem, ale nie zachował czujności i wpadł w zastawioną przez Marqueza pułapkę. Kiedy runął nieprzytomny na twarz, w MGM Grand Garden Arena zrobiło się cicho. Żona Manny'ego Jinkee Pacquiao, matka czwórki jego dzieci (piąte jest w drodze), zamarła ze strachu. Ten nokaut wyglądał strasznie, nic dziwnego, że teraz błaga męża, by zakończył karierę, by nie narażał już jej i dzieci na tak traumatyczne przeżycia.

Ale on już chwilę po tym, jak odzyskał przytomność, powiedział, że wróci, że chce dalej walczyć. A nokauty to przecież część boksu. On po prostu tego ciosu nie widział. Kontra Meksykanina była bowiem perfekcyjna.

I wrócił, i znów jest o nim głośno. Najpierw w Makau pokonał Brandona Riosa, a w minioną sobotę rozprawił się w Las Vegas z Timothym Bradleyem, który wygrał z nim niesłusznie dwa lata temu, więc ten rewanżowy pojedynek miał też drugie dno. Najważniejsze, że modlitwy milionów Filipińczyków zostały wysłuchane.

Pacquiao miał zagwarantowane honorarium w wysokości 20 mln dolarów plus wpływy z pay-per-view, rywal znacznie mniej, tylko ?6 milionów. Przed walką zaprosił „Pacmana" do swojego show Jimmy Kimmel. To już ósma wizyta „Pacmana" w cieszącym się ogromną popularnością programie, w którym sporadycznie ogląda się sportowców. Tym razem był tam wspólnie z Billem Clintonem i radził sobie znakomicie.

Wszyscy, którzy znają Pacquiao, mówią, że jest charyzmatycznym człowiekiem. Zawsze uśmiechnięty, życzliwie nastawiony do ludzi. Nic dziwnego, że świat reklamy, najczęściej z rezerwą traktujący bokserów, tak szeroko otworzył przed nim drzwi. Filipińczyk jest bardzo naturalny, lubi śpiewać, nagrał wiele płyt, ale nie ma złudzeń co do ich wartości: – Faktycznie kocham śpiewać, ale śpiewanie nie kocha mnie. Więcej już nie będę tego robił – powiedział ostatnio.

Amerykański sen

Jego niezwykła kariera jest jak amerykański sen o sukcesie. Klasyka gatunku: American Dream. Na Filipinach najpierw toczył walki na ulicy, a później w ringu już za pieniądze. Zwycięzca dostawał 2 dolary, a pokonany jednego. Ci, którzy pamiętają te uliczne wojny, mówią, że kładł jednym ciosem dwukrotnie większych od siebie. Był szybki, leworęczny i w tej lewej pięści miał młotek. W ringu był nieprzewidywalny i piekielnie niebezpieczny. Dla siebie również, stąd kilka porażek.

Pierwszą walkę w USA stoczył w 2001 r. w MGM Grand Garden w Las Vegas i pokonał w niej Lehlo Ledwabę w szóstej rundzie, zdobywając tytuł mistrza świata w kategorii junior piórkowej.

Największą sławę przyniosły mu jednak wygrane z Oscarem De La Hoyą, Rickym Hattonem i Miguelem Angelem Cotto, kilka lat temu. I nie ma znaczenia, że De La Hoya był już cieniem tego Oscara, który kiedyś nie miał sobie równych, a Cotto, znakomity Portorykańczyk, miał ogromne problemy z uzyskaniem limitu kategorii półśredniej. Hattona znokautował szybko i brutalnie w drugiej rundzie. Nie mógł przewidzieć, że trzy lata później on sam zostanie podobnie potraktowany przez Marqueza, którego wcześniej pokonał dwa razy i raz z nim zremisował.

– Żeby zrobić krok dalej, trzeba wyciągać wnioski z porażek, wcześniej jednak trzeba być na nie przygotowanym. W życiu nie zawsze świeci słońce, nie można się wtedy załamywać, tylko pracować i patrzeć z nadzieją w przyszłość. Złe czasy, podobnie jak przegrane w ringu, mogą nas wzmocnić, ale to zależy już tylko od nas – mówi Pacquiao.

Możecie wyjść z biedy

Wcześniej nie lubił polityki. Jego jedynym światem był boks. O biednych ludziach jednak nie zapominał nigdy. Przed każdą walką rozdawał jedzenie i pieniądze. Później, kiedy już został kongresmenem, stało się to tradycją. Przyczynił się też do powstania programu pomocy najbiedniejszym, który tylko w jego prowincji obejmuje ponad 1000 rodzin.

I nie zapomina o spotkaniach z ludźmi, którym tłumaczy, że jeśli człowiek bardzo chce, to może się wyrwać z biedy. – Jestem stąd, wiem, co czujecie, bo sam to kiedyś czułem. Nie zapomniałem tamtego życia, wiem, jak było ciężkie, i wiem, jak ciężko je zmienić. Ale wierzcie mi, to możliwe – tłumaczy przy każdej okazji.

Ktoś porównał go do Bruce'a Lee, inny nazwał Wielkim Małym Człowiekiem. Bohater filmu „Wejście Smoka" dopiero po śmierci stał się legendą.

Pacquiao już za życia jest najbardziej rozpoznawalnym Filipińczykiem na świecie, niemal bogiem we własnym kraju, politykiem, który na razie ma zapewniony fotel senatora do 2016 roku, a później być może spróbuje sięgnąć po więcej.

Mówi się też, że choć zarobił w ringu prawie 200 mln dolarów, niewiele mu z tej fortuny zostało. Sporo pieniędzy pochłonęła kariera polityczna, akcje charytatywne, wiele osób przy nim dobrze żyje, nie tylko rodzina. Pojawiły się też informacje, że ma poważne zaległości podatkowe w USA sięgające 70 mln dolarów, ale niewiele w tym prawdy.

Wcześniej uciekał w hazard, nie stronił od alkoholu, dziś to już przeszłość. Mały Wielki Człowiek z Filipin wrócił na dobrą drogę, codziennie czyta Biblię i zdaniem tych, którzy go znają, pokaże, na co go stać w pomaganiu ludziom, dopiero wtedy, gdy zakończy bokserską karierę.

Czy wcześniej zmierzy się w walce stulecia z niepokonanym Floydem Mayweatherem jr., najlepszym dziś pięściarzem bez podziału na kategorie wagowe, nie ma znaczenia. Manny Pacquiao i tak zapracował już sobie na szacunek, nie tylko na Filipinach.

– Boks sprawił, że z biedaka stałem się człowiekiem majętnym, który może pomagać nie tylko rodzinie, ale też społeczności, w której żyje – mówi 35-letni Pacquiao. Nie wyklucza, że w przyszłości wystartuje w wyborach prezydenckich.

– Jako polityk i członek Kongresu stawiam sobie za cel walkę z biedą w prowincji Sarangani, którą reprezentuję w parlamencie. Dziś jednak wciąż jestem zawodowym bokserem, przygotowuję się do kolejnych walk, ale kiedy wreszcie zawieszę rękawice na kołku, to wiem, co będę robił: moją przyszłością jest praca dla ludzi – te słowa mistrz świata często powtarza w wywiadach.

Pozostało jeszcze 92% artykułu
Sport
Czy Andrzej Duda podpisze nowelizację ustawy o sporcie? Jest apel do prezydenta
Materiał Partnera
Konieczność transformacji energetycznej i rola samorządów
Sport
Dlaczego Kirsty Coventry wygrała wybory i będzie pierwszą kobietą na czele MKOl?
Sport
Długi cień Thomasa Bacha. Kirsty Coventry nową przewodniczącą MKOl
SPORT I POLITYKA
Wybory w MKOl. Czy Rosjanie i Chińczycy wybiorą następcę Bacha?
Materiał Partnera
Warunki rozwoju OZE w samorządach i korzyści z tego płynące
Sport
Walka o władzę na olimpijskim szczycie. Kto wygra wybory w MKOl?
Materiał Promocyjny
Suzuki Moto Road Show już trwa. Znajdź termin w swoim mieście