Portugalczyk jest tak aroganckim bufonem, że nawet jego kondolencje składane po śmierci Tito Vilanovy brzmią nieszczerze (nie tak dawno wkładał Hiszpanowi palec w oko). Zachowanie Mourinho przy linii autowej, gesty w stronę sędziów technicznych – to jest prawie zawsze prowokacja podszyta pogardą. Taki trener, jeśli wygrywa, staje się koszmarem, bo to jest triumf złoczyńcy czyniącego swoją powinność z przyjemnością i zimną krwią.
Obrońcy Mourinho twierdzą, że ta arogancja ma zdjąć z piłkarzy napięcie, że taki trener to odgromnik koncentrujący złość rywali na sobie, ale ja w to nie wierzę. Ironiczny uśmieszek i lekceważenie okazywane tak ostentacyjnie nie mogą prowadzić do zbożnego celu. Znam historię Chelsea, szanuję tę drużynę (szczególnie Franka Lamparda), ale nie wyobrażam sobie, bym mógł pojutrze kibicować klubowi Romana Abramowicza i Mourinho w starciu z Atletico Madryt.
Coraz mniej podziwu mam też dla trenerskich osiągnięć Portugalczyka, który krąży od jednego znakomitego klubu do drugiego, wydaje masę pieniędzy na zakup piłkarzy, a potem, by wygrać, zatruwa futbol tak jak w pierwszym meczu z Atletico w Madrycie (świetny artykuł Krzysztofa Stanowskiego na ten temat w weekendowym „Przeglądzie Sportowym"). Mnie jednak cała ta futbolowa alchemia interesuje mniej, moim zdaniem taki facet zatruwa coś znacznie ważniejszego niż jeden mecz. Przy nim piłka nożna staje się cyniczną grą.
Kiedy Alex Ferguson kopał buty w szatni i jeden z nich zranił Davida Beckhama w twarz, była to karygodna, ale szczera złość. Kiedy Juergen Klopp biegł do sędziego i jak sam potem powiedział, „robił z siebie małpę", wyglądało to źle, ale były to niewinne gesty w porównaniu z uśmieszkiem eleganta z Chelsea. Futbol usprawiedliwia takie emocje, szczególnie jeśli towarzyszą im przeprosiny, w których szczerość możemy uwierzyć.
Zachowania Portugalczyka nie usprawiedliwia nic, nawet najlepszy garnitur i uroda latin lovera. Dla mnie ładniejszy od Mourinho jest nie tylko Diego Simeone, ale nawet Harry Redknapp, i nie zmieni tego żaden Puchar Europy dla Chelsea, którego temu klubowi nie życzę, bo w euforii Abramowicz i spółka mogliby wykupić cały Kensington.