Bukmacherzy nie dawali Argentyńczykowi szans, choć w grudniu pokonał zdecydowanie faworyzowanego Adriena Bronera (kolega Mayweathera) i odebrał mu pas WBA, posyłając go wcześniej dwa razy na deski.
– Ale Floyd to Floyd. On gra w innej lidze, jest o wiele trudniejszym rywalem od Bronera – mówił przed walką w Las Vegas (MGM Grand Arena) sam Maidana, który bez względu na wynik tego starcia mógł liczyć na 1,5 mln dolarów plus wpływy z pay-per-view.
Honorarium Mayweathera nie pozostawiało jednak wątpliwości, kto tu jest gwiazdą. 32 mln gwarantowane kontraktem i wysoki procent z pay-per-view to dla innych mistrzów zawodowego boksu kosmos. Nikt, nawet Manny Pacquiao, nie dostaje teraz takich pieniędzy.
Urodzony w Margarita „El Chino" (Chińczyk) Maidana mógł liczyć tylko na nokautujący, szczęśliwy cios. Na papierze przegrał już przed pierwszym gongiem, ale jego trener Robert Garcia miał pomysł. Tak jak przed laty Jose Luis Castillo, Argentyńczyk od pierwszych minut walki uderzał w korpus mistrza, atakował, spychał go na liny i bombardował uderzeniami z obu rąk. Po pięciu rundach prowadził na punkty, Mayweather jr prezentował się przeciętnie, miał rozbity prawy łuk brwiowy i co bardziej niecierpliwi sądzili, że megasensacja jest możliwa.
Ale mistrz pięciu kategorii, najlepszy pięściarz bez podziału na kategorie, najbogatszy sportowiec świata, niepokonany na zawodowych ringach od 18 lat, to przecież profesor w swoim fachu. Od piątej rundy to już on dyktował warunki, choć Maidana robił, co mógł, by odebrać mu pas WBC (sam postawił na szali tytuł WBA) i zawieźć go do Argentyny.