Wynik finału może nieco zaskoczył oglądających, ale zasługi nowego mistrza są niepodważalne: początkowo przegrywał, lecz nigdy nie zwątpił w swe możliwości, odrobił straty, wygrał 13 z 17 partii drugiej części meczu.
O'Sullivan miał zwyciężyć trzeci raz z rzędu (i szósty w karierze), prowadził w niedzielę już 8-3 i 10-5, ale wielki powrót Selby'ego zaczął się już właśnie wtedy, gdy zdołał jeszcze wyrwać obrońcy tytułu dwa punkty i na półmetku przegrywał tylko 7-10. Trzecia sesja potwierdziła bojowy nastrój przyszłego zwycięzcy, wygrał serię pięciu z sześciu partii, sprawił, że wielki Ronnie „The Rocket" wyraźnie poczuł czym jest rosnąca presja.
„The Jester from Leicester", jak mówi się na Selby'ego, zostawił najlepszą formę na ostatnie ramki meczu. Widać było, że prowadzenie go uskrzydla, trzy końcowe partie finału rozegrał koncertowo, do sukcesu dodał nawet jeden wynik powyżej 100 punktów w partii, co nie jest jego specjalnością, bo jest wielkim mistrzem budowania taktycznych przewag i czekania na błędy przeciwników.
Odebrał z firmowym uśmiechem stary srebrzysty puchar Joe Davisa z 1927 roku (będzie go trzymał w domu przez kolejne 12 miesięcy), odebrał czek na 300 000 funtów szterlingów (co jest rekordem finansowym mistrzostw świata), został liderem rankingu światowego, co pieczętuje jego ostatnie przewagi.
Od chwili, gdy w 2007 roku patrzył po przegranym finale, jak podobne splendory spływają na mistrza Johna Higginsa zmieniło się w jego sportowym życiu wiele. Zyskał markę jednego z najrówniej grających snookerzystów świata, wygrał trzy razy turniej Masters oraz UK Championships – zawody niewiele ustępujące prestiżem mistrzostwom świata. Do pełnego szczęścia brakowało mu tylko tego największego sukcesu.