– Kiedy spojrzałem na profil trasy, to aż złapałem się za głowę i ciarki mi przeszły po plecach. Ostatni tydzień? Po prostu szkoda gadać. Wtedy częściej będziemy jechać pod górę niż po płaskim. Tylko czy do tego czasu wytrzymamy? – mówi „Rz" najlepszy polski kolarz w historii startów w Giro Przemysław Niemiec. 34-letni zawodnik grupy Lampre Merida w ubiegłym roku ukończył wyścig na szóstym miejscu. Poprawił osiągnięcie Zenona Jaskuły, który w 1991 roku był dziewiąty.
Rafał Majka przyjechał tuż za Niemcem. Obaj jadą w tym roku, obaj z nastawieniem, by wspiąć się jeszcze wyżej. Ale łatwiej nie będzie, rywale są jeszcze silniejsi, a trasa bardziej wymagająca. Łatwo zderzyć się z tymi górami.
Rywalizacja z Tour?de France i Vueltą
Giro to zdecydowanie najtrudniejszy z wielkich tegorocznych tourów. Do przejechania kolarze mają 3449,9 km, z 21 etapów tylko osiem wytyczonych zostało po płaskim terenie.
Czasówka z Bassano de Grappa do Crespana del Grappa to nieustanna wspinaczka pod górę przez bite 26 kilometrów. Mało? Dla kolarzy dość, dla organizatorów wcale nie. Dzień później – w przedostatnim dniu Giro, w tym najgorszym, jak mówi Niemiec, tygodniu wyścigu, etap kończy się na Monte Zoncolan. Położona w Alpach Karnickich góra straszy swoją stromizną. Na niektórych odcinkach nachylenie sięga 22 procent. Do tego droga jest tak wąska, że mechanicy przesiadają się na motory, z rowerami na plecach. Bywa, że po drodze zahaczają nimi zawodników.
Po co to wszystko? Po co nękać kolarzy takim nieludzkim wysiłkiem i to w dobie walki z dopingiem, kiedy – szczególnie w Tour de France – trasy są łatwiejsze, by nie kusić złego. W kolarstwie jak w każdym biznesie działa wolny rynek i prawo konkurencji. Włosi w ten właśnie sposób uatrakcyjniają własny wyścig, rywalizują raczej nie z Tour de France, który ze względu na lipcowy wakacyjny termin i wyrobioną markę trudno pokonać, ale przede wszystkim z hiszpańską Vueltą (niedawno udziały w niej zwiększyło Amaury Sport Organisation, czyli właściciel Touru).