To będzie turniej kluczowy przede wszystkim dla Jerzego Janowicza, ubiegłorocznego półfinalisty. Nasz as po kilku latach w poczekalni wywalczył sobie wreszcie miejsce pod słońcem, spadła na niego nagła sława i pieniądze, ale niestety także problemy, z którymi nie zawsze sobie radzi. Teraz nadchodzi chwila prawdy: jeśli Janowicz szybko przegra, to straci ogromnie dużo punktów w światowym rankingu, a pozycja w tej klasyfikacji determinuje praktycznie całe życie tenisisty.

Ale na szczęście trawa to ulubiona nawierzchnia gracza z Łodzi i nie ma powodu, by ten czarny scenariusz przychodził nam do głowy równie automatycznie jak myśl, co czekałoby naszych piłkarzy, gdyby nagle musieli zagrać w Brazylii z Niemcami czy Holandią. To znów może być nasz Wimbledon, jak przed rokiem, gdy także Agnieszka Radwańska i Łukasz Kubot spisali się znakomicie, choć oczywiście aż takim mocarstwem nie jesteśmy, by się spodziewać seryjnych triumfów na najsławniejszej scenie.

Radwańska jest w świecie najbardziej rozpoznawalną twarzą polskiego sportu, bo tenis daje popularność planetarną, nieporównywalną np. ze skokami narciarskimi. Obecna jest w czołówce od lat, zarobiła miliony dolarów, podpisuje wciąż nowe reklamowe kontrakty. Wszystko idzie jak po maśle, z jednym wyjątkiem: panna Agnieszka ważnych meczów nie wygrywa, kilka szans na wielkoszlemowe triumfy przepadło. I wydaje się, że będzie coraz trudniej, bo finezyjna gra Polki, którą tak zachwycają się tenisowi esteci, może nie wystarczyć już nie tylko w starciu z potęgą Sereny Williams czy Marii Szarapowej, lecz także kilku nowych rywalek.

Wimbledon jako pocieszenie przy okazji mundialu – jeszcze niedawno brzmiałoby to jak żart. Dziś już żartem nie jest, choć w Polsce nie ma chyba ani jednego kortu trawiastego, a boiska futbolowe są w każdym mieście.