Już w piątek, na pierwszym z alpejskich etapów, Majka pokazał, że odzyskał formę z Giro d'Italia, które ukończył na szóstej pozycji. Na 20-kilometrowym podjeździe pod Chamrousse wyprzedził go tylko lider wyścigu Vincenzo Nibali. Dzień później dał popis. Zaatakował w pojedynkę osiem kilometrów przed metą. Tym razem Nibali nie był w stanie go dogonić. Przyjechał 24 sekundy za Majką.
To było dopiero drugie zwycięstwo etapowe Polaka w 111-letniej historii Wielkiej Pętli. W 1993 roku w pirenejskiej stacji Saint-Lary-Soulan wygrał Zenon Jaskuła, który później w klasyfikacji generalnej zajął trzecie miejsce. Majka nie ma szans na tak wysoką pozycję w tym roku (traci ponad półtorej godziny do prowadzącego), ale w przyszłości jak najbardziej. – To zawodnik, który może wygrać wielki tour – mówi dyrektor sportowy jego grupy, Duńczyk Bjarne Riis.
Contador: Bierzmy go
Ta historia przypomina bajkę o Kopciuszku. Późną jesienią 2010 roku Rafał Majka odebrał telefon od menedżera Giovanniego Lombardiego. – Jedziesz na Majorkę – usłyszał. Polski kolarz, który dotychczas ścigał się w amatorskich włoskich grupach Gragnano, Petroli Firenze i półzawodowej Miche-Silver Cross-Selle-Italia, nagle miał wkroczyć w świat kolarskiej arystokracji. Na testy zaprosił go zespół Saxo Bank.
W tym samym roku kolarze duńskiego teamu prowadzonego przez byłego zwycięzcę Tour de France Bjarne Riisa (wygrana została mu później odebrana za doping) jeśli nie wygrywali najważniejszych wyścigów, to przyjeżdżali w ścisłej czołówce. Właśnie wzięli do drużyny najlepszego kolarza świata, który po raz trzeci zwyciężył w Wielkiej Pętli (później został zdyskwalifikowany), Alberto Contadora.
Bez agenta ani rusz...
Hiszpan na zgrupowaniu Saxo Bank pojawił się po raz pierwszy właśnie na Majorce. Dopiero poznawał grupę, potencjał nowych kolegów. Na podjazdach koła dotrzymywał mu tylko jeden kolarz, nieznany nikomu młokos z Polski Rafał Majka. – Nie wyprzedzał go, ale cały czas był tuż za nim. Wszyscy się dziwili. Był lepszy od wielu innych, bardziej znanych zawodników. Przyleciałem po pierwszym dniu testów na Majorkę. Przyjaźniłem się z Alberto od lat i on sam od razu mnie zaczepił. Powiedział: „Świetny chłopak, bierzmy go" – opowiada „Rz" Lombardi.