Amerykański sprinter został zdyskwalifikowany za doping, ale dwuletnią karę skrócono mu do roku i już startuje. Jednak wokół niego jest pustka, bo złamał zmowę milczenia, być może został nawet świadkiem koronnym, którego nie trzeba chronić tylko dlatego, że to jednak nie jest mafia, choć zasady są mafijne.
Amerykański superłapacz dopingowy Travis Tygart rozmawiał z Gayem kilka razy i po tych rozmowach sprintera nie tylko puszczono wolno, ale nawet Amerykańska Agencja Antydopingowa (USADA) okazała się łaskawa i złagodziła swoje poprzednie stanowisko.
Takich rzeczy Eliot Ness antydopingu nie daje za darmo, dlatego podejrzenia czołowych sprinterów są zasadne. Tym bardziej że podobno całą prawdę w końcu zaczyna mówić najsłynniejszy kłamca w historii sportu Lance Armstrong. To brzmi jak strojenie orkiestry, z którą Tygart chce zagrać, być może już wkrótce.
Sportowe gazety całego świata pytają czołowych sprinterów, wciąż aktywnych i już emerytowanych, co sądzą o tej sprawie. Ich odpowiedzi są jednobrzmiące: nie rozumieją, dlaczego ułaskawiono Gaya, gdy inni musieli odcierpieć karę w całości, choć ich wina była mniejsza.
Przy okazji czytelnik kolejny raz przekonuje się, że praktycznie niemożliwe jest znalezienie sprintera, który nie byłby zamieszany w doping, jeśli zdobywał medale w ciągu ostatnich kilkunastu lat. Oczywiście z jednym wyjątkiem – wszystkiemu z wysokości swego majestatu przygląda się Usain Bolt, bo on jest zbyt wielki, by upaść. Być może odejdzie w sławie, tak jak przed laty Carl Lewis, choć dziś już wiadomo, że gwiazdor igrzysk w Los Angeles (w poniedziałek minie 30 lat od ich otwarcia) czysty nie był. Trzymano jednak nad nim ochronny parasol, on do końca był zbyt wielki, by upaść, zachował sławę i majątek. Na pożarcie podczas igrzysk w Seulu (1988) rzucono jamajskiego Kanadyjczyka Bena Johnsona.