Włoch jest szóstym zawodnikiem, który zgarnął kolarskiego Wielkiego Szlema, wygrywając trzy wielkie wyścigi: Giro d'Italia, Tour de France i Vueltę a Espana. Przed nim tej sztuki dokonali: Jacques Anquetil (trzecie zwycięstwo w 1963 roku), Felice Grimondi (1968), Eddy Merckx (1973), Bernard Hinault (1980) i Alberto Contador (2008).
Nibali urodził się cztery lata po triumfie Hinault w Giro w 1980 roku. Nie oznacza to wcale, że nie oglądał tego wyścigu i nie zna historii Francuza. – Z ojcem pasjonowałem się kolarstwem. Godzinami oglądaliśmy na wideo wyścigi z udziałem Merckxa, Gimondiego, Saronniego, Mosera. Mogę też opowiedzieć o Hinault, Bobecie, doskonale znam ich życiorysy – opowiadał zwycięzca Tour de France dziennikowi „L'Equipe".
Ojciec Nibaliego miał ułatwione zadanie. W centrum Messyny wraz z żoną prowadził sklep z bibelotami, książkami i wypożyczalnię kaset wideo. Na półce stały też filmy z nagraniami dawnych wyścigów. Później półka została przeniesiona do domu. W dobie internetu wypożyczalnia bowiem padła. Dziś papa Salvatore ogląda współczesne wyścigi, w których ściga się i wygrywa syn.
Ameryka w Toskanii
Vincenzo nie byłby tu, gdzie jest, gdyby pasja ojca ograniczała się tylko do pokazywania małemu chłopcu dawnych wyścigów. Jeździł z nim na wycieczki rowerowe, a kiedy się okazało, że syn ma talent, sprawił mu przepiękną szosówkę – czerwone pinarello. Kilka tygodni później tegoroczny zwycięzca Tour de France w pierwszym w życiu wyścigu zajął drugie miejsce.
Ojciec zaczął go wozić po wszystkich lokalnych zawodach dla dzieciaków. Pokonywali setki kilometrów. Jeździli do Katanii, Palermo, Syrakuz. – W naszym regionie nie mogliśmy spodziewać się pomocy. Musieliśmy sobie radzić sami. Aby ograniczyć koszty, często jedliśmy i spaliśmy we własnym samochodzie – opowiada Nibali junior. W niczym mu to nie przeszkadzało. Wygrywał. Pewnego dnia wyrwali się całą rodziną do Toskanii. Tam Vincenzo odniósł zwycięstwo w najpoważniejszym juniorskim wyścigu – Coppa Mazzola-Valli.