Obydwa wyniki robią wrażenie (przypomnijmy, że powinny być jeszcze wyższe, gdyby Ivica Vrdoljak nie zmarnował na Łazienkowskiej dwóch karnych) i, bądźmy szczerzy, trochę zaskakują. Legia w lidze nie gra dobrze, trener ciągle zmienia skład, co musi odbić się i na poziomie, i na wynikach. Ale dwa najlepsze w tym sezonie mecze legioniści rozegrali właśnie wtedy, kiedy to było najbardziej potrzebne. Straty w lidze można odrobić, ale o puchary trzeba grać w najlepszym składzie i na pełnych obrotach. Tak właśnie prezentowała się Legia w obydwu spotkaniach.
Kiedy do Polski przyjeżdżała jakaś dobra drużyna i bez trudu wygrywała, szukający odrobiny pocieszenia polscy dziennikarze zadawali trenerowi gości pytanie, na które odpowiedź miała podleczyć kompleksy: kogo z polskiej drużyny widziałby pan u siebie? I wtedy padała zwykle odpowiedź: numer 7 albo 9, albo jeszcze inny. Numer a nie nazwisko, bo te były dla obcych trenerów zwykle nieznane. Teraz sytuację można by odwrócić. Gdyby ktoś spytał mnie jakiego szkockiego piłkarza widziałbym w Legii, powiedziałbym: numer 42, Callum McGregor. Reszta do Legii się nie nadaje. Znam wprawdzie nazwiska wszystkich zawodników Celtiku, ale z powodów wyłącznie zawodowych a nie umiejętności, jakie pokazują. To jeden z najsłabszych zespołów Celtiku w jego historii więc po takich meczach nieżyjące Lwy z Lizbony (zdobywcy Pucharu Mistrzów w roku 1967) przewracają się w grobach a żyjący mają prawo poczuć się gorzej.
To jednak nie jest zmartwienie Legii. Wykorzystać słabość przeciwnika też trzeba umieć. W Warszawie Szkoci mogli się tłumaczyć tym, że cała drugą połowę musieli grać w osłabieniu. W Edynburgu nie mieli już żadnych argumentów na swoją obronę. Legia zrobiła bardzo dobre wrażenie. Kiedy nieco słabiej spisywał się najlepszy Miroslav Radović, bramki strzelali Michał Żyro i Michał Kucharczyk. Wszystkie formacje były wyrównane, nikt nie sprawił zawodu. Celtic wyglądał przy Legii jak gromada chłopców, którzy nie do końca wiedzą co się dzieje na boisku.
Teraz mistrza Polski czeka ostatnia przeszkoda przed fazą grupową Ligi Mistrzów. Przed rokiem odpadła właśnie na tym szczeblu, mimo że ani razu nie schodziła z boiska pokonana. Wtedy nie przegrała zresztą ani jednego z sześciu eliminacyjnych meczów (odpadła ze Steauą przy remisach bramkami), teraz jest niepokonana w czterech. Pora wygrać i awansować. Im bardziej znanego przeciwnika będą mieć legioniści, tym lepiej. To taka dziwna drużyna, która mobilizuje się tylko przeciw silnym i utytułowanym.