Lekkoatletyka ożywa co dwa lata – podczas igrzysk olimpijskich i mistrzostw świata. Mistrzostwa Europy już tej siły przebicia nie mają, czują to też sportowcy, którzy często traktują je jak program obowiązkowy narzucony przez ministerialnych buchalterów przyznających dotacje dla związków i stypendia dla medalistów.
Oglądając w TVP Sport i Eurosporcie relacje z legendarnego stadionu Letzigrund w Zurychu, kolejny raz przekonałem się, że lekkoatletyczny spektakl ze swoim powolnym rytmem nie pasuje do naszych czasów, gdy wiadomość sprzed godziny jest już archiwalnym newsem.
Lekkoatletykę trzeba smakować, najlepiej oglądać także poranne eliminacje, by zrozumieć to, co stanie się wieczorem, kiedy najważniejsze telewizje pokażą wisienkę, nie zwracając zupełnie uwagi na tort. Niestety, prawie nikt nie ma dziś czasu na powolne smakowanie, wszyscy chcą fast foodu, rekordu za rekordem i Usaina Bolta co wieczór na deser.
Mistrzostw Europy w Sztokholmie w roku 1958 nie pamiętam, ale wiem, że były to czasy, gdy dwaj wybitni pisarze, witając się na ulicy, zamiast „Dzień dobry" mówili „Sidło", bo polski oszczepnik właśnie pobił rekord świata. „Przegląd Sportowy" mógł być już wówczas dumny z naszego Wunderteamu, a jeszcze pięć lat wcześniej po fantastycznym wyczynie polskich bokserów w Warszawie najstarsza sportowa gazeta Europy musiała pisać o triumfie radzieckiej szkoły boksu. Trójskoczek Józef Szmidt, biegacz Zdzisław Krzyszkowiak, Janusz Sidło czy dyskobol Edmund Piątkowski („Biały Anioł") byli bohaterami ówczesnych podwórek.
W moim osobistym rankingu na pierwszym miejscu są mistrzostwa Europy w roku 1966 w Budapeszcie i zwycięstwa czterystumetrowców, zarówno w biegu indywidualnym, jak i w sztafecie, oraz przede wszystkim niewiarygodny bieg Ewy Kłobukowskiej. Wyprowadziła ona polską sztafetę 4x100 m na pierwsze miejsce, pomimo ogromnej straty w momencie przejmowania pałeczki. Kłobukowską po roku zdyskwalifikowano w okolicznościach do dziś niejasnych i w masowej pamięci została tylko jej wspaniała koleżanka Irena Szewińska (wówczas jeszcze Kirszenstein).