Takie scenariusze pisze tylko życie. Szesnastoletni chłopak z Addis Abeby przyjeżdża w 1999 roku z drużyną Etiopii na mistrzostwa świata juniorów młodszych do Bydgoszczy. Zasługuje, bo jest wysoko w mistrzostwach kraju na 800 m. Biega też na 400 m.
U siebie widzi z bliska samego Haile Gebrselassie, ale gdzie chłopakowi myśleć o sławie, gdy nadchodzi konflikt z Erytreą i zaraz trzeba będzie iść na wojnę. Dlatego ojciec z bratem mówią, by w tym Poland czy Holland został. Nieważnie gdzie i jak, ważne, że w Europie.
W zawodach odpada w półfinale na 400 m, lepiej pamięta tort na bankiecie, bo się nim rzucali. Powrót do Warszawy, na Okęciu skręca w bok i taksówką zajeżdża na Dworzec Centralny. Bez dokumentów, z torbą, w której są kolce i dres. Pierwszy sprawdzian polskiej gościnności wypada jak wypada: po dobie plątania się po dworcu w końcu poznaje jakiegoś Somalijczyka, który kieruje go do rodaka. Rodak daje jeden nocleg, a potem wysyła do ośrodka dla uchodźców w podwarszawskich Otrębusach.
W ośrodku potężna nuda, trochę zakazów, więc biega trochę po lasach w okolicy. W końcu kolegą wyrywają się do stolicy, poszukać stadionu. Trafiają najpierw na Legię, bieżni nie ma, potem na Polonię, bieżnia jest, na niej zmęczony tartan.
Yared trafia na trenera Stanisława Wąsowskiego, po sprawdzianie ma miejsce w grupie sprinterów. Po roku bierze go pod opiekę trener Grzegorz Wolny, załatwia pomoc z Polskiej Akcji Humanitarnej i z prywatnych źródeł. Daje się załatwić malutkie mieszkanie w warszawskich blokach. Można jako tako żyć i trenować.