Po raz czwarty zdobył pan wicemistrzostwo świata. Była szansa na pierwszy tytuł?
Francuz Julien Bontemps był chyba jednak zbyt mocny, wygrał zdecydowanie i zasłużenie. Złoto znów uciekło, ale ze startu muszę być zadowolony. Zdobyłem „aż" srebro, a nie „tylko" srebro. Przecież ja to podium goniłem do ostatniego wyścigu! Całe regaty były bardzo ciężkie, bo przez tydzień pływaliśmy na czterech różnych trasach. To oznaczało ciągłe zmiany warunków. Praktycznie za każdym razem musieliśmy się przystosowywać do nowych parametrów, innej fali, innego wiatru.
Zatoka Biskajska okazała się kapryśna. Nie można było okiełznać jej podczas przygotowań do mistrzostw?
Wychodzi na to, że nie bardzo. W sumie przed mistrzostwami trenowaliśmy na tym akwenie przez blisko miesiąc. Najpierw w listopadzie, później w sierpniu i już bezpośrednio przed zawodami. Za każdym razem warunki były inne, w zależności od pory roku zmieniał się poziom wody. Zimą trafiliśmy na ogromne fale. Nigdy wcześniej na takich nie pływałem. Później wiało już mniej, ale i tak specyfika Zatoki Biskajskiej jest taka, że przesunięcie trasy choćby o kilometr stawia nowe wyzwania i wymaga innego pływania. W porównaniu do mistrzostw Europy, które mieliśmy w lipcu w Turcji, teraz weszliśmy na zupełnie inny poziom. W Cesme przez całą imprezę wiało w jednym kierunku, dobry start dawał na mecie dwadzieścia metrów przewagi nad rywalami.
Co przesądziło o medalu?