Przed tą rundą Norweg prowadził 5,5-4,5. Zważywszy że mecz był zaplanowany na 12 partii, do utrzymania tytułu wystarczyło mu zdobycie jednego punktu w dwóch ostatnich rundach. Mistrza świata satysfakcjonowały dwa remisy lub jedna wygrana. Celem Ananda było doprowadzenie do wyrównania, co pozwoliłoby mu powalczyć o zwycięstwo w dogrywkach. W związku z tym pretendent potrzebował – co najmniej – jednej wygranej i jednego remisu.
Zabrał się do dzieła racjonalnie, ale nic nie wskórał, bo – jak się zdaje – w kluczowym momencie 11. partii zawiodły go nerwy. Wszystko wskazuje na to, że Anand zamierzał rozegrać tę partię spokojnie, dbając przede wszystkim o to, by nie ponieść porażki. Taka strategia była zrozumiała, zważywszy że grał czarnymi. Decydującą walkę o wyrównanie mógłby podjąć w rundzie 12., w której dostałby białe.
Powyższe hipotezy co do zamiarów Ananda wiążą się z tym, co zobaczyliśmy w niedzielne popołudnie. Podobnie jak w trzech innych partiach meczu (drugiej, siódmej i dziewiątej) pretendent grał przeciwko partii hiszpańskiej i postawił na wyjątkowo solidną obronę berlińską, zwaną też berlińskim murem. Dotychczasowe doświadczenia z tym systemem były zachęcające. Ze wspomnianych trzech partii Anand zremisował dwie, a przegrał tylko jedną – w rundzie drugiej. Trzeba przy tym zaznaczyć, że nawet wtedy mur berliński nie stracił żadnej cegły, bo Carlsen – zamiast go burzyć – postanowił go obejść. Innymi słowy zagrał boczną kontynuację, dzięki której nie dopuścił do obrony berlińskiej w sensie ścisłym. A kiedy do niej dopuszczał – padały remisy.
Pierwsze dwadzieścia ruchów niedzielnego pojedynku mogło wskazywać, że Anandowi także tym razem nie przytrafi się nic złego. W 23. posunięciu Hindus zademonstrował błyskotliwą ofiarę piona, po której Carlsen wykonał gwałtowny ruch głową – niczym bokser po podbródkowym. Potem zebrał myśli, odrzucił ofiarę i zachował mniej więcej równe szanse. A jednak wybitni arcymistrzowie rosyjscy, Piotr Swidler i Jan Niepomniaszczyj, którzy komentowali partię w oficjalnym serwisie zawodów, skłaniali się do poglądu, że lekko przeważa Anand.
Wszystko zmieniło się po 26. posunięciu, w którym Hindus – idąc za ciosem – poświęcił tzw. jakość (oddał wieżę za gońca). Idea kolejnej ofiary była dobra, ale moment wykonania – fatalny. Tym razem mistrz świata przyjął ofiarę, po czym wykonał serię energicznych ruchów, które całkowicie wyjaśniły sytuację: Anand został rozgromiony na skrzydle królewskim zanim rozegrał swoje atuty na hetmańskim. Kiedy niemal wszystko było stracone, Hindus zastawił jeszcze desperacką pułapkę, ale Carlsen nie wpadł w sidła i chwilę potem cieszył się ze zwycięstwa.