W przeszłości – dobrze pan to ujął. Dzisiaj czasy są inne. Związki sportowe są stowarzyszeniami, starają się trzymać daleko od polityki, bo sport powinien być apolityczny. Wyboru dokonywali przede wszystkim właśnie przedstawiciele związków, byli sportowcy, a wszyscy razem dali sygnał, że nie chcą w ruchu olimpijskim polityka. Proszę popatrzeć na listę prezesów związków. Chyba, z jednym wyjątkiem, znanych polityków wśród nich nie ma. Jest wprawdzie Władysław Kosiniak-Kamysz, ale nie jako polityk, tylko prezes zrzeszenia Ludowe Zespoły Sportowe. Mówiąc o rozdziale sportu od polityki, mam na myśli naszą niezależność w podejmowaniu decyzji. Wiemy jednak, że polityk we władzach związku czy klubu czasami pomaga w pozyskaniu środków. Na szczęście nie każdemu się przy tym wydaje, że ma buławę w tornistrze.
Ryszard Czarnecki był chyba tego pewien. On był gotów kierować PKOl-em choćby z Brukseli.
Nie chcę się wypowiadać na temat mojego byłego konkurenta. Nie robiłem tego przed walnym zgromadzeniem, nie prowadziłem kampanii wyborczej, nie reagowałem także, gdy prezentował tezy wyborcze, o których miałem całkowicie odmienne zdanie. Nawet kiedy słyszałem, że mój szacowny konkurent w publicznych wypowiedziach na temat PKOl i jego pracowników mija się z prawdą. Mam swoje zasady. Uważałem, że jako urzędującemu prezesowi starającemu się o reelekcję nie wypada mi tego robić. Tym bardziej że z panem Czarneckim – podobnie jak z wieloma innymi osobami – będę chciał współpracować na rzecz polskiego sportu. Uznałem, że delegaci na walne zgromadzenie, którzy dobrze znają sport i wiedzą, jak on funkcjonuje, podejmą właściwą decyzję. Tak się stało, niezależność została utrzymana.
Wstał pan w dniu wyborów rano i pomyślał sobie: wrócę do domu też jako prezes?
Bądźmy szczerzy, takie wybory nie dokonują się na zebraniu, tylko wcześniej. Wyborcy wiedzieli, kto jest kim, znamy się bardzo dobrze, wiemy, czego się po sobie spodziewać. Walne zgromadzenie jest tylko widoczną stroną formalną. Trudno wejść do tego środowiska z zewnątrz. Trzeba najpierw pokazać, że coś się dla niego zrobiło. Ja pracuję na swoją pozycję wiele lat. Byłem reprezentantem Polski w piłce ręcznej, nauczycielem akademickim, trenerem i prezesem klubu. Budowałem w Poznaniu tor regatowy na Malcie, gdzie w 1990 roku odbyły się mistrzostwa świata w kajakarstwie. Jako dyrektor Wydziału Kultury i Sportu Urzędu Wojewódzkiego w Poznaniu u ówczesnych sterników naszego sportu: ministra Bolesława Kapitana i u prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, wywalczyłem na ten cel środki. Byłem prezesem Polskiej Konfederacji Sportu, jestem szefem Związku Piłki Ręcznej w Polsce, a prezesem PKOl od siedmiu lat. Zdobyłem więc spore doświadczenie w kierowaniu sportem na różnym jego poziomie. To czego ja się mam obawiać? Wiem, jak to się robi.
Można powiedzieć, że jest pan doświadczonym zawodnikiem...