Wychodząc na boisko łódzkiego Widzewa, reprezentanci Polski będą już znali wynik meczu Kazachstanu z Portugalią. Jeśli piłkarze Luiza Felipe Scolariego jakimś cudem przegrają, do awansu naszej reprezentacji już w środę potrzeba będzie cudu jeszcze jednego – porażki Serbów w Azerbejdżanie.
Ale na to żaden z piłkarzy Leo Beenhakkera tak naprawdę nie liczy. Wszyscy zdają sobie sprawę, że aby pojechać w przyszłym roku do Austrii i Szwajcarii, muszą wygrać w następnym meczu eliminacyjnym z Belgią. O tym, czy za miesiąc na boisko w Chorzowie drużyna wyjdzie w takim składzie jak ostatnio czy też może z nowymi zawodnikami, zadecyduje m.in. dzisiejsze spotkanie z Węgrami.
– To, że w październiku rozgrywamy tylko jeden mecz, skazuje nas na poczekalnię. Panuje w niej jednak spokój, bo na nikogo nie będziemy się oglądać – zapewnia Leo Beenhakker.
Zapleczu podstawowej drużyny selekcjoner przyglądał się ostatnio na początku lutego w hiszpańskim Jerez. Od tego czasu reprezentacja rozegrała tylko jedno spotkanie towarzyskie (remis z Rosją 2:2). Jednak nie był to najlepszy czas na eksperymenty, bo mecz odbywał się na dwa tygodnie przed wyprawą do Portugalii i Finlandii. Beenhakker nie ukrywa, że czas sprawdzić innych zawodników.
Meczem ostatniej szansy spotkanie z Węgrami nazywa nie tylko Marek Zieńczuk czy Tomasz Kiełbowicz – powołani w trybie awaryjnym – ale także Kamil Kosowski, który w reprezentacji zagrał po raz pierwszy od 16 miesięcy. Beenhakker będzie mógł dokonać sześciu zmian i zamierza wykorzystać ten limit, chcąc się przyjrzeć jak największej liczbie zawodników. – To kolejny etap kształtowania naszej drużyny – mówi Michał Żewłakow, którego występ - podobnie jak Radosława Matusiaka - z powodu drobnych kontuzji stoi pod znakiem zapytania.