Ma już 32 lata i obawiano się, że przyjechał do Polski na piłkarską emeryturę. Odrzucił oferty z Azji, bo podobno zakochał się w Gdańsku, a jego żonie bardzo zależało, by zostać w Europie na dłużej. Matsui, jak na nasze warunki, ma świetne CV. W reprezentacji Japonii zagrał 31 razy, między innymi na mundialu w RPA w 2010 roku, przez wiele lat występował w lidze francuskiej – w Le Mans, Saint-Etienne i Dijon uzbierało mu się prawie 150 spotkań. Ostatnio nie poradził sobie jednak w przeciętnej nawet na bułgarskie warunki Slavii Sofia i znowu znalazł się na zakręcie.

W Bułgarii przez trzy miesiące nie płacono mu pensji, wyjeżdżał bez żalu. Polskę dobrze wspominał, bo przed rokiem był na testach w Legii. Zobaczył piękny stadion, uwierzył, że ekstraklasa jest dobrym kierunkiem, żeby się odbudować. W Warszawie nie podpisano z nim kontraktu, bo Legia szukała zawodnika na inną pozycję, ale gdy pojawiła się oferta z Lechii, długo się nie zastanawiał. Matsui twierdzi, że w Polsce chce przypomnieć się Europie i ponownie spróbować swoich sił na Zachodzie.

W meczu z Podbeskidziem był najlepszym piłkarzem na boisku. Wytrzymał kondycyjnie całe spotkanie, dwa gole strzelił w ostatnim kwadransie. Jest liderem w starym stylu, lubi przytrzymać piłkę, rozejrzeć się i wybrać najlepsze rozwiązanie. Kiedy przed sezonem mówił, że Lechię stać na europejskie puchary, traktowano to z przymrużeniem oka. Matsui szybko jednak udowodnił, że w ekstraklasie może stać się prawdziwą gwiazdą, a swoim optymizmem może zarazić kolegów z drużyny.

Transfer Japończyka okazał się także świetnym ruchem marketingowym. Zaraz po podpisaniu kontraktu stronę internetową klubu odwiedziło kilkadziesiąt tysięcy fanów z Azji. Matsui jest w swoim kraju bardzo popularny, nie tylko dzięki grze w piłkę. Jego żona – Rosa Kato – to modelka i aktorka, w Japonii porównuje się ich do Beckhamów.