W najbardziej prestiżowych rozgrywkach nie było nas siedemnaście lat, nie będzie osiemnaście. Może za rok Legia dorośnie do tego, by nie wypuścić z rąk takiej okazji, jak decydujący dwumecz z mistrzem Rumunii.
Spotkanie w Warszawie skończyło się, zanim na dobre zdążyło się rozpocząć. A jak miło było słuchać od tygodnia o tym, na co nie można pozwolić Steaule w rewanżu. Przede wszystkim nie można przespać początku, po drugie pełna koncentracja, po trzecie narzucenie własnego rytmu gry. No i przede wszystkim ambicja, walka i zaangażowanie.
Efekt? W siódmej minucie goście prowadzili 1:0 po bramce Nicolae Stanciu. Piłka dotarła do niego mijając w polu karnym kilku zawodników Legii, przy Rumunie był jeszcze Dominik Furman, ale stał jak sparaliżowany.
W dziewiątej minucie Steaua strzeliła drugiego gola. Piłkę stracił Ivica Vrdoljak, Lucian Filip podał do Federico Piovaccarego i Duszan Kuciak był bez szans. Vrdoljak, kapitan drużyny, kilka dni temu w rozmowie z „Przeglądem Sportowym" powiedział, że dziennikarze zazdroszczą Legii sukcesów. Tym razem Vrdoljakowi nie zazdrościliśmy, tak jak całej Legii. Po jednym szybkim ciosie nie zdążyła postawić gardy i dostała drugi, po którym upadła na kolana.
Rumuni zrobili swoje, mogli cofnąć się i spokojnie obserwować to, co dzieje się na boisku, a przewaga piłkarzy Jana Urbana sprawiała, że poczucie straconej szansy jeszcze się potęgowało.