Nad warszawskim hotelem Victoria biały dym, Zbigniew Boniek przedstawił wczoraj Adama Nawałkę, którego osobiście namaścił na selekcjonera. Nie było potrzebne nawet konklawe, prezes PZPN całą odpowiedzialność za nowego trenera reprezentacji wziął na swoje barki, kandydaturę Nawałki przedstawił jedynie zarządowi do akceptacji.
Wniosków z pierwszej konferencji nie można wysnuwać żadnych, na razie wiemy tylko, że mamy drugiego z rzędu selekcjonera, który mówi dobrze po polsku, i drugiego, który swojej pozycji nie zdobył szturmem, ale wydrapał ją pazurami, harując w niesprzyjających warunkach biednych, śląskich klubów.
Będzie rygor
Nawałka zaczyna nie tylko jak Waldemar Fornalik, ale jak każdy, kto dostaje do rąk najważniejszą drużynę w kraju – jest pełen optymizmu i wierzy, że jego misja zakończy się sukcesem. Nie przekreśla pracy poprzedników, twierdzi, że będzie korzystał z selekcji dokonanej przez Fornalika.
– Będą u mnie grać ci, którzy chcą zostawić na boisku krew, pot i łzy. Biorę pod uwagę wszystkich, którzy mają polski paszport. Planuję wprowadzić kilku młodych wilków z polskiej ekstraklasy, bo moim zdaniem na to zasługują, ale nie będę robił z kadry laboratorium. Czasu wcale nie mam wiele – mówił Nawałka.
W porównaniu z poprzednikami nowy selekcjoner może mówić o komforcie. Fornalik brał kadrę w swoje ręce, a po miesiącu musiał walczyć w eliminacjach mistrzostw świata, Leo Beenhakker przed eliminacjami mistrzostw Europy rozegrał jeden sparing.