Stare piłkarskie porzekadło mówi, że pieniądze w piłkę nie grają, ale trudno byłoby znaleźć mecz, który byłby lepszą jego ilustracją. Piłkarze z Łodzi są liderami pierwszej ligi i jeśli wygrają w sobotę, będą o jeden mały krok od ekstraklasy. To dla nich ziemia obiecana i szansa na lepsze jutro.
Tak przynajmniej wierzą, bo pierwsza liga to marazm, brak perspektyw i niechęć sponsorów, a ekstraklasa możliwości oferuje więcej, ale też więcej wymaga. Do tych wyzwań lepiej się zawczasu przygotować, a tymczasem Marcin Mięciel skarży się, że prezesi klubu nie mogą się doprosić wsparcia czy choćby drugiej bramki na boisku treningowym. Do wewnętrznych gier ciągle muszą używać pachołków albo plecaków.
Oba łódzkie kluby nie mogą się wciąż doprosić choćby jednego stadionu z prawdziwego zdarzenia, mimo że buduje się cała Polska. Dlatego, kiedy stało się prawie pewne, że ŁKS awansuje, trzeba było zacząć cerować obiekt przy al. Unii. Pojawiają się nowe krzesełka, remontowane są szatnie, a za zegarem ma powstać nowa, kryta trybuna. Jeśli uda się to dokończyć, jest duża szansa, że ŁKS dostanie licencję na przyszły sezon. Dużo gorzej mają jednak w Wodzisławiu, gdzie bieda wyziera z każdego zaułka, a nie ma szans na awans. Ostatnio do listy kłopotów doszły kontuzje.
Przed najważniejszymi meczami urazy leczą: Tomasz Stolpa, Paweł Polak, a ostatnio kciuk złamał doświadczony bramkarz Maciej Nalepa. Na początku miesiąca kontrakt z winy klubu rozwiązał inny bramkarz, Michał Buchalik, w kadrze został tylko 19-letni Marcin Musioł. To on będzie musiał zatrzymać napastników ŁKS, m.in. Jakuba Koseckiego, który Odrze strzelił w tym sezonie już trzy gole. Wicelider Podbeskidzie jedzie na mecz do Łęcznej. Kolejny raz będzie musiał sobie radzić bez kapitana Sławomira Cienciały, narzekającego na kontuzję mięśnia dwugłowego. Piłkarze Bogdanki, którzy nie grają już praktycznie o nic, mają szansę się pokazać z dobrej strony i sprawić niespodziankę.