Piłkarze Legii nie poszli podziękować kibicom za doping. Po ostatnim gwizdku zremisowanego 1:1 meczu z Bełchatowem postali chwilę na środku boiska i posłuchali o tym, że Warszawa musi panować, a oni tylko hańbią święte barwy.
Maciej Skorża może zaprzeczać, jednak stał się trochę zakładnikiem grupy serbsko-chorwackiej. Po meczu powiedział, że Miroslav Radović był bardzo kreatywny i dlatego – kosztem Michała Żyry czy Rafała Wolskiego – został na boisku do końca meczu. W tej opinii trener Legii był jednak odosobniony. Zmiany, które przeprowadził, nie poprawiły gry. Legia niby przeważała, piłkarze strzelali na bramkę GKS ponad 20 razy, ale goście też mieli sytuacje, po których mogli zdobyć kolejne bramki.
– Trochę mnie denerwuje, że Marcin tak sobie hula po naszym boisku i wyjeżdża z golem – mówił zdenerwowany Michał Żewłakow. Jego brat w poprzednim sezonie na Łazienkowskiej strzelił dwa gole, a Bełchatów wygrał 2:0. W sobotę po dośrodkowaniu Kamila Kosowskiego pokonał Duszana Kuciaka i było 1:1. Żewłakow i Kosowski weszli na boisko na drugą połowę. Pierwszą Bełchatów przegrał po kolejnej pięknej akcji i ważnej bramce młodego Rafała Wolskiego.
To był trzeci z rzędu remis Legii na własnym boisku. Drużyna Skorży czołga się po mistrzostwo. Pozostaje liderem tylko dlatego, że w ekstraklasie nie ma nikogo, kto potrafiłby wykorzystać jej potknięcia. – Myślałem, że wrócimy na właściwe tory, ale się nie udało. Musimy poczekać tydzień – mówił trener Skorża. Prowokował. Legia w piątek gra z Wisłą w Krakowie, a to dla niego trudna wizyta. W poprzednim sezonie przegrał tam 0:4. Dla Legii dwa najbliższe tygodnie będą czasem prawdy – po Wiśle zmierzy się z Ruchem, który wczoraj pokonał mistrzów Polski 1:0.
Remis z Bełchatowem zamiast oddalić drużynę Skorży od mistrzostwa, przybliżył ją o jeden punkt. Śląsk Wrocław znowu nie poradził sobie, grając z myślą, że „zwycięstwo da nam pierwsze miejsce". Drużyna Oresta Lenczyka przegrała w Poznaniu 0:2. To już trzecia porażka Śląska w tym roku.