Michał Kołodziejczyk z Warki
Kiedy dzisiaj o dziewiątej przy Książęcej kolejny tydzień pracy zacznie warszawska giełda, inna funkcjonować będzie już od kilku godzin. Reprezentacja Polski zremisowała z Czarnogórą, reprezentacja Polski nie awansuje na mundial, Waldemar Fornalik po eliminacjach pożegna się z posadą selekcjonera.
Niektórzy na ten moment czekali od dawna. Wiadomo – trener nowej władzy pozostał w spadku i nie można go było zwolnić tak jak wszystkich niepasujących do nowego PZPN. Na linii Fornalik – Zbigniew Boniek od początku panował urzędowy chłód. Prezes przyjechał z wielkiego świata, a zastał na najważniejszym stanowisku człowieka co najwyżej do bólu poprawnego. Nie miał tego błysku, jaki towarzyszył nowemu otwarciu w federacji. Co prawda, Boniek mówił zaraz po wygraniu wyborów, że awans na mundial byłby cudem, ale wiadomo było, że za brak cudu rozliczy właśnie Fornalika.
Od cudów w polskiej piłce jest prezes. Kibice nie śpiewają, co zrobiliby z PZPN, wiele w związku zmieniło się na lepsze, udało się wywalczyć prawo organizacji finału Ligi Europejskiej w 2015 roku w Warszawie, a i prasa jest tak dobra jak chyba nigdy wcześniej. Tylko ten Fornalik, czy jak mówią przy Bitwy Warszawskiej – Fochnalik, trochę nie pasował. Piłkarzy ma przecież dobrych, ale brakuje mu przebojowości. A i współpracowników wybrał takich, którzy na odprawach mówią tak nudno, że po ich zakończeniu wypada tylko powiedzieć „Amen".
Fornalik rzeczywiście miał swoją szansę i ją przegrał. Gdyby reprezentacja Polski wygrała dwa ostatnie mecze – z Mołdawią i Czarnogórą, może nawet pasowałby do propagandy sukcesu, ale nie teraz, kiedy si okazało, że jego drużyna potrafi wygrywać tylko z Mołdawią i San Marino. Selekcjoner nie wymyślił najważniejszej rzeczy, czyli jak wygrywać. Kadra nie grała, jak dotknięta czarodziejską różdżką, nadal ostatnim zwycięstwem z poważnym przeciwnikiem jest triumf drużyny Leo Beenhakkera nad Czechami w 2008 roku, w przegranych zresztą z kretesem kwalifikacjach na mundial w RPA.