To był prawdziwy koszmar Wojciecha Szczęsnego i jego kolegów z Arsenalu. Gospodarze objęli prowadzenie już w pierwszej minucie, gdy dośrodkowanie Stevena Gerrarda z rzutu wolnego wykorzystał Martin Skrtel.
Po dziesięciu minutach było już 2:0 (drugi gol słowackiego obrońcy), po dwudziestu – 4:0. Szczęsny nie miał szans i przy bramce Raheema Sterlinga, i przy trafieniu Daniela Sturridge'a. Błędy obrońców naprawić było ciężko. A Liverpool tempa nie zwalniał. Szczęście sprzyjało Szczęsnemu po potężnym uderzeniu Luisa Suareza (słupek) oraz strzałach Sturridge'a i Kolo Toure (obok bramki).
Arsene Wenger zapowiadał, że jego piłkarze nie przyjadą do Liverpoolu się bronić, mieli przejąć kontrolę nad meczem, ale długo wyglądali jak grupa ludzi, którzy pierwszy raz spotkali się na boisku, a nie lider Premiership, który wygrał sześć z siedmiu ostatnich spotkań.
W pierwszej połowie oddali tylko jeden strzał. Niecelny. Po przerwie było niewiele lepiej. Kiedy Sterling podwyższył wynik, Wenger przeprowadził potrójną zmianę: Kieran Gibbs zastąpił Nacho Monreala, Lukas Podolski wszedł za Oliviera Girouda, a Tomas Rosicky za Mesuta Oezila. Honorowego gola zdobył jednak Mikel Arteta, wykorzystując jedenastkę (Gerrard sfaulował Aleksa Oxlade'a-Chamberlaina).
Liverpool dobrze się bawił, trochę niezadowolony był tylko Suarez, bo nie udało mu się poprawić strzeleckiego dorobku (23 bramki). Najbliżej był w 63. minucie, po uderzeniu z rzutu wolnego pod poprzeczkę. Refleksem w tej sytuacji popisał się Szczęsny.