Bayern zremisował w Monachium z Arsenalem 1:1 zaś Atletico wygrało w Madrycie z AC Milan 4:1. Po pierwszych meczach, sprzed dwóch tygodni, można się było tego spodziewać. Bayern wygrał wtedy na Emirates Stadium 2:0 a Atletico na San Siro 1:0. Te wyniki określały sposób gry w rewanżach. Przewaga zdobytych bramek i atut własnego boiska dawały niemal pewność awansu. Ale okazało się, że w obydwu przypadkach trzeba było jeszcze mocno popracować.
Bayern, który w drugiej połowie meczu w Londynie traktował piłkarzy Arsenalu jak trampkarzy, w Monachium trafił na zupełnie innego przeciwnika. Z Lucasem Podolskim i Oliverem Giroud to był Arsenal znacznie mocniejszy. I chociaż Niemcy w pierwszej połowie mieli przewagę, nie zdołali pokonać Łukasza Fabiańskiego. Druga połowa zaczęła się dla nich znacznie lepiej. Po akcji Francka Ribery'ego na lewym skrzydle stojący pod bramką Bastian Schweinsteiger strzelił z bliska, nie dając Fabiańskiemu szans. Pewność siebie, jakiej bawarczycy zapewne w tym momencie nabrali uleciała gdzieś chwilę później. Podolski przepchnął w polu karnym Philippa Lahma i strzelił z ostrego kąta. Trafił między słupek a stojącego obok reprezentacyjnego bramkarza Nemiec Manuela Neuera. Strzał był tak silny, że Neuer nie zdążył nawet się ruszyć. Publiczność zareagowała gwizdami, nie wiadomo czy skierowanym do sędziego, który - zdaniem kibiców - powinien odgwizdać faul na Lahmie, czy strzelca, który kiedyś grał w Bayernie i dobrze tego nie wspomina.
Jakkolwiek by było, Arsenal poczuł silę swoich nóg i głów. Pewnie też pamiętał, że przed rokiem, w podobnych okolicznościach, po porażce w Londynie 1:3, wygrał w Monachium 2:0. Teraz mu się nie udało, ale znowu napędził Niemcom stracha. I jeśli po pojedynku sprzed dwóch tygodni i po serii 49 meczów ligowych bez porażki mówiło się, że Bayern jest najlepszą drużyną świata, to teraz warto dodać: nawet na najlepszych można znaleźć sposób i przynajmniej zmusić ich do wysiłku.