Rz: Ten sezon jest dla pana dość dziwny. Jesienią kontuzja, później głównie ławka, a nawet trybuny. Ale od początku rundy rewanżowej ma pan pewne miejsce w składzie 1. FC Koeln.
Sławomir Peszko: Kilka gazet napisało, że jestem największym wygranym zimowego okresu przygotowawczego, i faktycznie – gram całe mecze. A jesienią nic nie wskazywało, że będzie tak dobrze. Dużo czasu straciłem przez uraz, byłem słabo przygotowany do sezonu. Wystąpiłem w przegranych 1:5 derbach z Bayerem Leverkusen, co mi nie pomogło, później dostałem czerwoną kartkę w meczu Pucharu Niemiec. To wszystko powodowało, że grałem bardzo mało.
Prasa chwaliła pana za pracę w defensywie. A to było coś, czego wcześniej unikał pan jak ognia...
W Lechu Poznań faktycznie nawet przez głowę mi nie przeszło, żeby wrócić do obrony. Koncentrowałem się na kolejnych akcjach ofensywnych. Teraz mam sporo zadań defensywnych. Szczególnie dużo trener kazał mi pracować w obronie w meczu ostatniej kolejki, gdy zremisowaliśmy bezbramkowo z Borussią Dortmund. Musiałem pomagać Pawłowi Olkowskiemu, ponieważ po naszej stronie biegał Marco Reus. Udało nam się jednak go zatrzymać, szczególnie dobrze wyglądało to w pierwszej połowie. Później jednak trochę zabrakło sił na grę do przodu. Gdy dostawałem piłkę, byłem zbyt daleko od bramki rywala.
Prawa strona w Kolonii – w obronie Olkowski, pan w pomocy – to już stałe ustawienie w tym sezonie?