Druga połowa meczu w Dublinie przypominała w wykonaniu reprezentacji Polski dość nieudolną próbę gry w rugby. Gdy tylko nasi obrońcy przechwytywali piłkę, natychmiast mocnym kopnięciem posyłali ją do przodu. Byle dalej i wyżej leciała. Jakby czekali aż Robert Lewandowski lub Arkadiusz Milik złapią ją w ręce i pobiegną wykonać przyłożenie.
Druga linia w meczu z Irlandią po prostu nie istniała, a pomocnicy mogli nabawić się urazu szyi zadzierając głowy w górę i obserwując jak piłka lata w przestworzach.
Peleton nie odjechał
- Szanuję punkt zdobyty w Irlandii, bo może się okazać bardzo ważny. Porównuję te eliminacje do wieloetapowego wyścigu kolarskiego. To był trudny etap, dostaliśmy pompką po głowie, ale peleton nam nie odjechał – barwnie porównuje Marcin Żewłakow. – Zabrakło w drugiej połowie piłkarza, który byłby w stanie przenieść grę na połowę rywala. W obronie było dobrze, Irlandczycy, podobnie jak my, tak naprawdę nie stworzyli sobie żadnej sytuacji.
O braku kreatywności w drużynie Adama Nawałki mówiło się jeszcze przed rozpoczęciem eliminacji, ale usta krytykom zamknął mecz z Niemcami. Okazało się, że selekcjoner największą słabość zespołu potrafił przemienić w atut. Mistrzowie świata atakowali, a Polacy bronili się i wyprowadzali kontry.