- Wierzyłem do końca w tych wspaniałych ludzi. Dla mnie to gladiatorzy. Wyśmienita drużyna. Jestem dumny, że mogę z nimi pracować - nie kryje szkoleniowiec największej sensacji Pucharu Polski. Jego podopieczni po raz kolejny pokazali się z doskonałej strony, mimo że w Poznaniu przegrali wysoko. - Może nie graliśmy jak równy z równym, ale przez długi czas tliła się nadzieja na awans - dodaje.
Błękitni musieli toczyć heroiczny bój, bowiem już od 30. minuty grali w osłabieniu po czerwonej kartce dla Łukasza Kosakiewicza. Do tego momentu drugoligowiec zdążył strzelić bramkę po składnej akcji i wywarł dodatkową presję na faworycie dwumeczu. Nierozważny atak obrońcy, który już wcześniej został upomniany ostrzeżeniem przez Pawła Gila, okazał się kluczowy dla losów dwumeczu. - Grając w pełnym składzie myślę, ze to mój zespół zagrałby w finale - mówi Kapuściński, który nie chciał wypowiadać się o pracy arbitra czwartkowej konfrontacji.
- Po straconej bramce Poznań wstrzymał oddech razem z nami. Skomplikowaliśmy swoją sytuację jeszcze bardziej - relacjonuje Skorża, który po meczu chwalił swoich piłkarzy. Podkreślał, że po raz kolejny zespół dobrze zareagował w kryzysowej sytuacji i potrafił szybko rozpocząć odrabianie strat. W jego opinii bez dwóch bramek strzelonych jeszcze przed zmianą stron odrobienie całej straty nie byłoby możliwe.
Aby rozstrzygnąć, który z ekip pojedzie walczyć o trofeum na Stadion Narodowy potrzebne były dwa dodatkowe kwadranse. - Puchary to puchary. To inna specyfika - kwitował krótko trener Lecha pytany wcześniej, czy w obliczu poważnych osłabień rywala jego drużyna nie powinna zdecydowanie szybciej rozprawić się z grającym dwie klasy rozgrywkowe niżej zespołem. Na potwierdzenie swoich słów przywołał przykład zza zachodniej granicy, gdzie dzień wcześniej Borussia Moenchengladbach, trzeci zespół Bundesligi, odpadł z rozgrywek pucharowych po porażce z II-ligową Arminią Bielefeld.
Po ostatnim gwizdku sędziego Błękitni padli na murawę. Wycieńczeni i świadomi utraty ogromnej szansy. Na pocieszenie pozostały im wyrazy uznania. - Nic się nie stało - skandowała liczna grupa fanów ze Stargardu Szczecińskiego, która w czwartek ustanowiła nowy rekord frekwencji na w pełni zmodernizowanym Inea Stadionie. Żadna z przyjeżdżających do Poznania ekstraklasowych drużyn nie była dotąd wspierana przez ponad 2600 kibiców. Po meczu do szatni rywali udał się również kapitan gospodarzy, który pogratulował dobrej postawy.