Polska w turnieju o Puchar Świata pokonała w Hamamatsu Rosję 3:1 (26:28, 27:25, 25:19, 25:22). To było dramatyczne spotkanie, w którym mistrz świata znów okazał się lepszy od złotych medalistów igrzysk w Londynie. Nasi siatkarze, choć w niewytłumaczalny sposób przegrali pierwszego seta, prowadząc 24:20, w trzech kolejnych byli górą.
Władimir Alekna, nowy-stary trener rosyjskiej drużyny nie po raz pierwszy pokazał twarz pokerzysty, zaskakując wyjściowym składem. W Japonii powtórzył manewr z finałowego meczu igrzysk w Londynie, który przyniósł mu wygraną z Brazylią i złoty medal.
Mierzącego 218 cm środkowego Dmitrija Muserskiego przesunął na prawą stronę i raz jeszcze zrobił z niego atakującego, a grającego na tej pozycji Maksima Michajłowa ustawił na przyjęciu. Zmienił też rozgrywającego: zamiast Siergieja Grankina, który prowadził grę Rosjan w pierwszym meczu z Wenezuelą, oglądaliśmy człowieka w masce, czyli Aleksandra Butko (już w Japonii złamał nos). W Londynie Alekno zdecydował się na taką roszadę dopiero w obliczu klęski, przegrywając 0:2, a teraz spróbował od początku.
Stephane Antiga powie później, że zmiany te były zaskakujące i nieco zdezorganizowały grę jego drużyny w pierwszej fazie meczu, ale na boisku nie było tego widać. W polskim zespole w wyjściowym składzie grali ci sami siatkarze co z Tunezją: rozgrywał Grzegorz Łomacz, przyjmowali i atakowali Rafał Buszek i Mateusz Mika, po prawej stronie był Bartosz Kurek, na środku Mateusz Bieniek i Piotr Nowakowski oraz Paweł Zatorski jako libero.
Od stanu 14:14 Polacy uciekali rywalom, a gdy prowadzili 24:20, wydawało się, że już nic złego im nie grozi. Wystarczył jednak nieudany serwis Nowakowskiego (24:21), by Rosjanie chwycili podaną im dłoń i już nie puścili. To, w jaki sposób ten set wymknął nam się z rąk, trudno wytłumaczyć. Na szczęście Polacy pokazali charakter, wydarli w ostatniej chwili drugą partię i w dwóch następnych udowodnili, że potrafią wygrywać, jak na mistrzów świata przystało.