Jeszcze niedawno wydawało się, że nigdy do niej nie dojdzie, że Óscar de la Hoya, promotor Álvareza (49-1-1, 34 KO), nie zaryzykuje porażki swojego najcenniejszego zawodnika. Gołowkin na zawodowych ringach nokautował przecież jednego rywala po drugim, Álvarezowi nie dawano szans, bo kilka swoich pojedynków wygrał z trudem, a w starciu z Floydem Mayweatherem Jr został zwyczajnie obnażony.
35-letni Kazach jest sporo starszy i ma piękną amatorską kartę. Był mistrzem świata, walczył z finale olimpijskiego turnieju w Atenach (2004). Pojedynek o złoto przegrał wtedy z Rosjaninem Gajdarbekiem Gajdarbekowem, ale pokazał talent, który wróżył wielkie wygrane na zawodowych ringach.
27-letni dziś Meksykanin miał zaledwie 15 lat, gdy stoczył swój pierwszy zawodowy pojedynek. Dziś jest lokomotywą grupy Golden Boy Promotions i pięściarzem z największym potencjałem marketingowym, godnym następcą Floyda Mayweathera Jr, króla pay per view.
Ich walka w 2013 roku, wygrana przez Floyda Jr, przyniosła ogromny przychód, nie tak wielki wprawdzie jak pojedynek Mayweathera Jr z Mannym Pacquiao czy ostatni z Conorem McGregorem, ale Álvarez już wtedy potwierdził, że też może sprzedawać miliony przyłączy i bić finansowe rekordy.
Warunek jest jeden: musi wygrywać z największymi, a takim jest bez wątpienia urodzony w Karagandzie Giennadij Giennadijewicz Gołowkin. „GGG" to król wagi średniej, posiadacz pasów WBC, WBA, IBF i IBO. Wygrał 37 walk, z czego 33 przed czasem. Od 2008 roku kończył swoje pojedynki jak robot, nokautując kolejnych 23 rywali. Dopiero Daniel Jacobs, Amerykanin z Brooklynu, pokazał, że z Gołowkinem można nie tylko wytrzymać 12 rund, ale też stoczyć bardzo wyrównany pojedynek.