Nasza nieufność spowodowana była tym, że w czasach, gdy doping był już powszechny, a jego kontrola dopiero raczkowała, od sportowców, którzy wpadli, nasłuchaliśmy się tylu bzdur, że aż trudno to sobie z dzisiejszej perspektywy wyobrazić. Był to okres dopingowej wolnoamerykanki, gdy światowym sportem pod koniec XX wieku rządzili Juan Antonio Samaranch (Międzynarodowy Komitet Olimpijski) i Primo Nebiolo (Światowa Federacja Lekkoatletyczna). To oni stworzyli wyhodowanego na sterydach lekkoatletycznego giganta i przy użyciu rodzącej się wówczas globalnej telewizji zapewnili mu deszcz dolarów. By ludzie się takim sportem zachwycili, potrzebne były rekordy, a ich bicie ułatwiał pozornie kontrolowany doping. Ten wyścig był dodatkowo napędzany przez politykę w warunkach postzimnowojennej konfrontacji Wschodu i Zachodu. Mówiąc krótko: był to czas kłamstw i manipulacji, które na długo naznaczyły nasze postrzeganie dopingu.
Później świat sportu trochę otrzeźwiał, w dużym stopniu pod naciskiem mediów i opinii publicznej. Nawet jego zaprzedani złotemu cielcowi liderzy musieli dostrzec, że ich branża powoli traci wiarygodność. Ale wcale od razu nie było dużo lepiej. Zaczął się po prostu wyścig policjantów i złodziei, w którym to ci drudzy mieli przewagę, czego dowodami były długie i pełne sukcesów kariery dopingowych oszustów. Symbolem tej epoki może być amerykański kolarz Lance Armstrong, największy sportowy złoczyńca wszech czasów, który nigdy nie wpadł na kontroli antydopingowej.
Czytaj więcej
Iga Świątek miała pozytywny wynik testu antydopingowego. Polka została zawieszona na miesiąc, bo przyjęła zanieczyszczony lek z melatoniną, który zawierał zakazaną trimetazydynę.
Iga Świątek w swoim oświadczeniu mówiła o wielu smutnych sprawach
Dziś istnieje niezależna od sportowych organizacji Światowa Agencja Antydopingowa (WADA, jej szefem jest Polak Witold Bańka), choć współfinansuje ją także MKOl. Kontrola dopingu to już zupełnie inny świat, inne są normy, inne procedury, ale z dawnymi ocenami rozstać się nam trudno. Sportowiec, jeśli chce uniknąć infamii w oczach goniących za klikami mediów i urabianych przez nie kibiców - zwykle zresztą zupełnie nieobeznanych z dopingowymi normami i procedurami - ma tylko jedno wyjście: nigdy nie być zamieszanym w doping, bo tej plamy nie da się wywabić.
Nadszedł chyba czas, by zmienić takie podejście, choć oczywiście nie oznacza to, że ufać należy wszystkim i wierzyć w każde tłumaczenie. W czwartek, podczas spotkania dziennikarzy z ekspertami z Polskiej Agencji Antydopingowej (POLADA) zapytaliśmy, czy wykrywanie tak minimalnych stężeń zakazanych substancji, jak u Świątek i Sinnera, ma sens. W odpowiedzi usłyszeliśmy (niestety: nie było nas wielu), że aparatura służąca do wykrywania składu leków i suplementów diety na potrzeby antydopingu jest bardziej czuła niż ta, którą stosują ich wytwórcy, a możliwości zanieczyszczenia w trakcie produkcji jest wiele. Stężenie wykryte u Świątek jeden z badaczy określił obrazowo: to jakby ktoś wpuścił kilka kropli do olimpijskiego basenu.