Deszcz rządzi. Łukasz Kubot grał w piątkowe popołudnie z Gaelem Monfilsem niespełna półtorej godziny. Gdy było 6:3, 3:6, 3:3 i 40-30, Polak trafił wolejem w taśmę, serca zadrżały, bo kilka centymetrów wyżej, byłoby 4:3 i przełamanie serwisu rywala.
Czasu na rozpamiętywanie zabrakło, gdyż padło hasło: zasłaniać trawę. Dzień roboczy poza kortem centralnym się skończył. Do przerwy odważny tenis Polaka co najmniej wytrzymywał próbę rakiety nr 8 na świecie. Dokończenie dziś, nadzieja trwa.
Największe sławy trzymały się w piątek mocno, ale kilkoro tych, którzy coś w przeszłości znaczyli dla turnieju, odpadło. Nie ma już Andy'ego Roddicka, trzykrotnego finalisty, któremu Roger Federer bez litości zabierał wszystkie szanse na zwycięstwo. Amerykanina pokonał w piątek Hiszpan Feliciano Lopez. Ubiegłoroczna finalistka Wiera Zwonariowa odpadła po porażce z Bułgarką Cwetaną Pironkową. Swietłana Kuzniecowa, kiedyś w głównych rolach w wielu Wielkich Szlemach, znów wyjedzie cicha i smutna.
Tylko Venus Williams wygrała tym razem łatwo i z przytupem. Maria Jose Martinez Sanchez nie uwierzyła, że może pokonać pięciokrotną mistrzynię, i poddała się błyskawicznie. Siostry Williams dbają o zainteresowanie jak przed laty. W piątek brytyjskie gazety żywiły się informacją, że Serena ma pretensje do wimbledońskich działaczy o wyznaczenie jej meczu na korcie nr 2. Sprawa prestiżu.
– Takim mistrzyniom jak ja i siostra należy się z urzędu kort centralny i kort nr 1, a nie mniejsze obiekty oddalone od centrum klubu – mówiła Serena. Dodała argument, że sprawa zalatuje seksizmem, bo gwiazdy tenisa męskiego nie są narażone na takie przykrości. Serenę poparła natychmiast pani Stacey Allison, szefowa WTA Tour.