Euforia, w jaką wpadliśmy wtedy, była absolutnie ponad podziałami. Minister Tomasz Lipiec, który wsiadł do wspólnego samolotu delegacji Polski i Ukrainy tylko dlatego, że Michał Listkiewicz trzymał Hryhorija Surkisa za ręce, teraz wymieniał z nim uściski. Irena Szewińska tańczyła z Siergiejem Bubką, a Grzegorz Lato z Włodzimierzem Smolarkiem. Poseł Janusz Wójcik usiłował sobie zrobić zdjęcie z Witalijem Kliczką, biorąc go za Muhammada Alego. Wszyscy wracali do Polski jak nieoczekiwani zdobywcy głównej wygranej w totka, obiecując sobie, że dopiero teraz pokażą, co potrafią.

Dziś wspólny taniec PiS i PO jest niemożliwy, bo jedni i drudzy, wypominając sobie błędy faktyczne i urojone, przerzucają się odpowiedzialnością za porażkę dwóch miast, zamiast się razem cieszyć z sukcesu czterech. Trwa natomiast licytacja, która partia zrobiła więcej dla idei Euro 2012.

Kiedy nasi koledzy z „Gazety Wyborczej“ pisali, że pomysł zorganizowania Euro w Polsce jest idiotyczny, „Rzeczpospolita“, uważając inaczej, zorganizowała debatę. W czerwcu 2005 roku gościliśmy w redakcji ministrów sportu Polski i Ukrainy, prezesów związków z Hryhorijem Surkisem i Mirosława Drzewieckiego, który był wówczas szefem Sejmowej Komisji Sportu. Tak się złożyło, że tego dnia ogłoszono w Warszawie alarm bombowy, komunikacja stanęła, wszyscy ministrowie i posłowie szli na piechotę z placu Zbawiciela na plac Starynkiewicza, co już powinno im dać do myślenia, że łatwo nie będzie. Czasami wydaje mi się, że tego alarmu nikt nie odwołał, a mimo to wierzę w spełnienie marzeń za trzy lata.

[i][link=http://blog.rp.pl/szczeplek/2009/05/15/alarm-bombowy/]Skomentuj[/link][/i]