Euro 2024: Mołdawia, drużyna wciśnięta między bloki

Mołdawia, z którą Polacy zagrają we wtorek w Kiszyniowie w eliminacjach Euro 2024, nie wychowała żadnego znanego piłkarza, a jej najlepszy klub reprezentuje Naddniestrze.

Aktualizacja: 19.06.2023 06:36 Publikacja: 19.06.2023 03:00

Mołdawianie w meczu z Czechami (0:0) pokazali, że na własnym boisku stać ich na niespodzianki

Mołdawianie w meczu z Czechami (0:0) pokazali, że na własnym boisku stać ich na niespodzianki

Foto: PAP/EPA

Nie jest przypadkiem, że ponad połowa zawodników powołanych przez selekcjonera Siergieja Clescenco gra za granicą. Mołdawia to najbiedniejszy kraj Europy, średnie zarobki wynoszą tam około 300 euro, a jedna czwarta społeczeństwa żyje poniżej granicy ubóstwa. Kto może, pakuje więc walizki i wyjeżdża. Byle dalej od Kiszyniowa, choć w stolicy i tak bieda nie bije tak bardzo po oczach jak na prowincji.

Piłkarze przygotowujący się do meczu z Polską występują na co dzień w Rumunii, Grecji, Turcji, Izraelu, Rosji, Ukrainie, Białorusi czy Azerbejdżanie. Najlepsi, jak pomocnik Artur Ionita, mogą liczyć na kontrakt we włoskiej Serie B. Najbardziej doświadczony zawodnik reprezentacji w ostatnim sezonie był wypożyczony z Pizy do Modeny, a w przeszłości grał w Serie A i uzbierał nawet ponad 200 spotkań (Hellas Werona, Cagliari, Benevento).

Czytaj więcej

Czechy - Polska. Bardzo zimny prysznic. Zapomnieliśmy, że mamy grać w piłkę

Ionita ma korzenie rumuńskie, ale są też zawodnicy, w których żyłach płynie krew rosyjska i ukraińska. Reprezentacja to mieszanka kulturowa będąca odzwierciedleniem społeczeństwa. Po uzyskaniu niepodległości w 1991 roku Mołdawianie podzielili się na tych, którzy chcą integracji z Rosją, i zwolenników wejścia do Unii Europejskiej. Wybuch wojny oraz obawy, że podzielą los Ukrainy, przyspieszyły starania o członkostwo.

– Jesteśmy Europejczykami, a miejsce naszego kraju jest w Unii. To dla nas szansa, by żyć w pokoju i dobrobycie – mówiła niedawno podczas wiecu w Kiszyniowie prezydent Maia Sandu. W czerwcu ubiegłego roku była republika ZSRR otrzymała status państwa kandydującego do UE.

Sierp i młot

Wpływy rosyjskie wciąż są tu jednak duże. Szczególnie w położonym na wschodzie Naddniestrzu – samozwańczej republice nieuznawanej przez międzynarodową społeczność (poza Abchazją i Osetią Południową, czyli innymi republikami, których świat nie uznaje). Od Mołdawii oderwała się w 1990 roku, utworzyła własny parlament i armię, ustanowiła swoją walutę, na fladze umieściła sierp i młot, bo tęsknota za Związkiem Radzieckim jest tutaj silna. Nazywana jest posowieckim skansenem albo Koreą Północną Europy. Wszyscy tu mówią i myślą po rosyjsku, na ulicach stoją pomniki Lenina, a na państwowych budynkach powiewają rosyjskie flagi.

Tu też w 1997 roku powstał klub, który zdominował rozgrywki w Mołdawii. Trudne to nie było, bo poziom ligi jest marny, rywalizuje w niej tylko osiem zespołów. Sheriff nie chciał być jednak wyłącznie lokalnym hegemonem, pięć razy dostał się do fazy grupowej Ligi Europy (w 2017 roku kosztem Legii Warszawa), a dwa lata temu awansował do Ligi Mistrzów.

Sprawił być może największą sensację w historii tych rozgrywek, pokonując na Santiago Bernabeu Real Madryt. Jedną z bramek zdobył wówczas wypożyczony z Legii skrzydłowy z Uzbekistanu Jasur Jakszibojew. Cztery punkty w dwumeczu z Szachtarem Donieck dały mu trzecie miejsce w grupie.

Szeryf z Tyraspola

Tych sukcesów by nie było, gdyby nie możny sponsor. Koncern Sheriff to konglomerat czuwający praktycznie nad całą gospodarką Naddniestrza. W jego skład wchodzą sklepy, hurtownie, piekarnie, stacje benzynowe, hotele, fabryka alkoholi, sieć telefonii komórkowej, wydawnictwa, stacja telewizyjna. Dostarcza również internet i zajmuje się deweloperką.

Sheriffa założyli byli agenci KGB Ilja Kazmały i Wiktor Guszan. Nazwa miała się kojarzyć z szeryfem z Dzikiego Zachodu, więc w herbie klubu znajduje się odznaka. Przewrotnie jak na region, który nazywany jest rajem dla przemytników, bo handluje się tam nielegalną bronią i pierze brudne pieniądze. Ciemne interesy robią oligarchowie miejscowi, mołdawscy i rosyjscy.

Na mecze z Sheriffem mobilizują się wszyscy. Nikt ich nie lubi, ale kiedy reprezentują w pucharach Mołdawię, to ludzie siadają przed telewizorem i kibicują. A potem znów z zazdrością patrzą na warunki treningowe, jakimi dysponuje rywal. Takiego ośrodka nie powstydziłyby się kluby w zachodniej Europie. Za 200 mln euro wybudowano kilkanaście boisk, korty tenisowe, basen i dwa kameralne stadiony (po 12 tys. widzów). Większych nie trzeba, bo mecze ligowe rzadko budzą emocje i zainteresowanie kibiców. W minionym sezonie na jedno ze spotkań przyszło 175 osób, największą publiczność przyciągnął przyjazd Manchesteru United - blisko 9 tys. osób.

Mołdawian w kadrze jest niewielu, klub zatrudnia głównie obcokrajowców, kusząc ich wysokimi kontraktami (pensje wypłacane są często w reklamówkach albo pod stołem, by uniknąć podatków). Przyjeżdżają z Ameryki Południowej, Afryki czy Bałkanów, aby się wypromować w europejskich pucharach i pojechać do lepszej ligi. Grało tu nawet trzech Polaków: Krzysztof Król, Jarosław Jach oraz Ariel Borysiuk.

„Kiedy poleciałem do Tyraspola pierwszy raz, wylądowałem w Odessie. Droga stamtąd jest dramatyczna, nie widziałem takiej nigdy w życiu. Jeszcze jakąś kuropatwę przejechaliśmy po drodze. Później zobaczyłem bazę klubu, bardzo ładną, ale miasto nie zrobiło na mnie dobrego wrażenia” – wspominał Borysiuk w książce „Mecz to pretekst. Futbol, wojna, polityka” Anity Werner i Michała Kołodziejczyka.

Były piłkarz Legii chciał natychmiast wracać do Polski, ale ostatecznie trafił do Sheriffa na pół roku. „Jeśli ktoś w siebie wierzy, potrafi żyć bez żadnych pokus i skupić się tylko na treningu, to nie dzieje się tu nic złego. Nie ma też żadnej presji, kibice nie wyzywają, nie przychodzą na treningi, jak dzieje się coś złego. Jeśli jednak szuka się piłkarskiego blichtru, to nie jest dobre miejsce, a poziom ligi jest dramatycznie niski”.

Podobnie jest z infrastrukturą. Przez pewien czas w Tyraspolu grała także reprezentacja, bo stadion Zimbru w Kiszyniowie nie spełniał wymogów międzynarodowych. Dziś ma oświetlenie i zadaszone trybuny, ale wciśnięty między bloki – zupełnie jak Mołdawia między zachodni a wschodni – wygląda jak obiekt treningowy, a nie reprezentacyjna arena. Liczy 10 tys. krzesełek, lecz to w zupełności wystarczy, bo mody na drużynę narodową nie było tu nigdy.

W reprezentację nie wierzy prawie nikt. Nic dziwnego, skoro nawet nie otarła się o wielki turniej, eliminacje kończy z reguły na dnie tabeli. Zdarzało się jej przegrywać z Andorą, a w marcu była bliska porażki z Wyspami Owczymi (1:1). Szkolenie młodzieży leży. Niektórych piłkarzy trudno namówić na grę w reprezentacji, a kibice wolą wspierać Rumunię lub Rosję.

Obawy o murawę

Polacy z Mołdawią mierzyli się sześć razy, pięć z tych meczów zakończyło się zwycięstwem, ale wysoko wygraliśmy tylko raz – w 1997 roku 3:0 po hat tricku Andrzeja Juskowiaka w Kiszyniowie. Od ostatniego spotkania o stawkę minęło już dziesięć lat. W eliminacjach mistrzostw świata w Brazylii – tak jak teraz w czerwcu, i na wyjeździe – zremisowaliśmy 1:1.

W marcu tego roku, kilka dni po wygranej z Polską, punkty stracili tam Czesi (0:0).

Stan boiska pozostawiał wtedy wiele do życzenia, dlatego – mimo zapewnień gospodarzy, że do czerwca doprowadzą go do porządku – selekcjoner reprezentacji Polski Fernando Santos zdecydował o wcześniejszym wylocie do Mołdawii. Chce, by zawodnicy mieli czas zapoznać się z murawą i przystosować się do wysokich temperatur. Lepiej dmuchać na zimne.

Nie jest przypadkiem, że ponad połowa zawodników powołanych przez selekcjonera Siergieja Clescenco gra za granicą. Mołdawia to najbiedniejszy kraj Europy, średnie zarobki wynoszą tam około 300 euro, a jedna czwarta społeczeństwa żyje poniżej granicy ubóstwa. Kto może, pakuje więc walizki i wyjeżdża. Byle dalej od Kiszyniowa, choć w stolicy i tak bieda nie bije tak bardzo po oczach jak na prowincji.

Piłkarze przygotowujący się do meczu z Polską występują na co dzień w Rumunii, Grecji, Turcji, Izraelu, Rosji, Ukrainie, Białorusi czy Azerbejdżanie. Najlepsi, jak pomocnik Artur Ionita, mogą liczyć na kontrakt we włoskiej Serie B. Najbardziej doświadczony zawodnik reprezentacji w ostatnim sezonie był wypożyczony z Pizy do Modeny, a w przeszłości grał w Serie A i uzbierał nawet ponad 200 spotkań (Hellas Werona, Cagliari, Benevento).

Pozostało 89% artykułu
0 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Piłka nożna
Mecz bez historii, Robert Lewandowski bez gola. Barcelona bliżej wicemistrzostwa
Piłka nożna
Kolejny sezon Ligi Mistrzów. Piraci wzięli kurs na Europę
Piłka nożna
Czy będzie grupowy coming-out w zawodowej piłce nożnej?
Piłka nożna
Czy Manchester United i Chelsea zagrają w europejskich pucharach?
Piłka nożna
Kto poprowadzi największe kluby w przyszłym sezonie? Ruszyła karuzela nazwisk