Są jak dwa żywioły. Klopp nie ustoi spokojnie przy linii bocznej, przez niemal cały mecz krzyczy i gestykuluje. Można powiedzieć, że gra razem z piłkarzami.
Ancelotti rzadko daje się ponieść szaleństwu. Analizuje wszystko na chłodno. Kiedyś, by rozładować stres, palił jak smok, dziś opanować nerwy pomaga mu żucie gumy.
Paradoksalnie takie zachowanie kłóci się z ich pochodzeniem. To przecież w żyłach Ancelottiego płynie gorąca włoska krew, tymczasem to Klopp – jak mawia o sobie, zwykły facet ze Schwarzwaldu – jest wulkanem emocji.
Gdyby zapytać piłkarzy, z jakim trenerem chcieliby pracować, obaj znaleźliby się z pewnością w czołówce zestawienia. Może nawet na samym jego szczycie.
Robert Lewandowski był jednym z tych szczęśliwców, którzy mieli przyjemność współpracować z obydwoma. Poproszony kiedyś o porównanie stwierdził, że Klopp stara się być jak ojciec motywujący, abyś na boisku dawał z siebie wszystko, Ancelotti to bardziej wujek – zawsze otwarty na dialog i chętny do pomocy.