To, że turniej się odbył, jest wielką zasługą organizatorów, którzy z dużym zaangażowaniem walczyli z opadami deszczu. W efekcie rozpoczęcie imprezy przesunęło się o ponad półtorej godziny. Trudny, zwłaszcza na początku tor, nie pozwalał jednak na zbyt efektowną walkę, a widowisko zepsuł jeszcze swoimi kontrowersyjnymi decyzjami sędzia Craig Ackroyd.
Brytyjczyk w fazie zasadniczej dwa lub trzy razy nie dostrzegał, że zawodnicy przekraczali oba kołami linię wewnętrzną. O ile w przypadku Grega Hancocka w czwartym wyścigu nie miało to znaczenia, bo Amerykanin i tak przyjechał ostatni, o tyle podarowanie punktów Taiowi Woffindenowi trzy gonitwy później sporo zmieniło w klasyfikacji. Gdyby aktualny lider mistrzostw świata miał w tym biegu zero, a nie trzy punkty, miałby szalony problem z dostaniem się do półfinału.
Do błędów arbitra doliczyć można kilkakrotne puszczanie biegu mimo zawodników "czołgających" się pod taśmą, ale największą kontrowersją było wykluczenie Bartosza Zmarzlika w pierwszym półfinale. Polak nie wyszedł najlepiej ze startu, na łuku lekko wyniósł się spod krawężnika i w powstałą lukę wcisnął się Fredrik Lindgren. Potrącony deflektorem przez Szweda Zmarzlik upadł, a sędzia wykluczył go z powtórki. W podobnej, choć nie identycznej sytuacji przed tygodniem, w finale indywidualnych mistrzostw Polski, gdy Zmarzlik występował w roli "podcinającego" Piotra Pawlickiego... też został wykluczony. W obu przypadkach nikt nie mógłby mieć pretensji, gdyby zdecydowano o powtórce w pełnej obsadzie.
Zmarzlik zdominował fazę zasadniczą, bo tylko w swoim ostatnim występie przyjechał za plecami rywala. Drugi był Maciej Janowski, a w półfinale zameldował się także Patryk Dudek. Niestety, do decydującego wyścigu nie zakwalifikował się żaden z biało-czerwonych. Z wykluczenia Zmarzlika skorzystali wspomniany Lindgren oraz Nicki Pedersen, który do ostatnich metrów, a nawet jeszcze po zakończeniu biegu walczył z Woffindenem. W drugim półfinale najlepiej spod taśmy wyszedł Matej Zagar, a o drugie miejsce walczyli Janowski z Dudkiem. Ten drugi nawet wypadł na chwilę z toru (czego sędzia ponownie nie zauważył), ale z całego zamieszania skorzystał Martin Vaculik, który pogodził obu Polaków i dojechał na drugiej pozycji.
W finale najlepiej ze startu wyszedł Matej Zagar, ale Nicki Pedersen napędził się po szerokiej i wykorzystał zbyt daleki wyjazd Słoweńca na drugim łuku. Dla Duńczyka, trzykrotnego mistrza świata, to pierwsze zwycięstwo i pierwszej miejsce na podium w turnieju Grand Prix od 2015 roku.