Przez cztery lata - między 2015 a 2018 rokiem - wszystko wyglądało to tak, jakby mieli abonament na grę w finałach. Każdy zawodnik NBA dawał z siebie wszystko, a i tak w grze o pierścienie spotykali się Golden State Warriors i Cleveland Cavaliers.
Bywały sezony, w których jedni i drudzy mieli problemy. Zaczynali play-offy z niższych pozycji, co teoretycznie utrudniało sprawę, a i tak ostatecznie wspinali się na sam szczyt. Nic dziwnego, że ich rywalizację porównuje się do pojedynków sprzed lat: Magica Johnsona z Larrym Birdem czy Billa Russella z Wiltem Chamberlainem.
Czytaj więcej
Film „Air” jest o tym, jak firma Nike pozyskała Michaela Jordana. Matt Damon nie wygląda w nim na typa spod ciemnej gwiazdy, reszta z grubsza się zgadza.
Weterani trzymają się mocno
Curry w tych finałowych starciach prowadzi z Jamesem 3:1, ale to nie znaczy, że były jednostronne - raczej rozpalały kibiców do czerwoności. W pierwszej finałowej serii lider Cavaliers rzucał po 35 punktów, a i tak przegrał. Do historii przeszły też mecze z 2016 roku, kiedy Warriors byli faworytami. Kilka tygodni wcześniej pobili rekord Chicago Bulls (72-10), wygrywając aż 73 mecze w sezonie zasadniczym i wydawało się, że swój gry doprowadzili do perfekcji.
Przyszedł jednak finał i siódme starcie, w którym James przy remisie 89:89 tuż przed końcem w niesamowity sposób zablokował Andre Iguodalę. Amerykanie nie byliby sobą, gdyby tej akcji nie ochrzcili i teraz, kiedy kibic koszykówki w USA powie „The Block” każdy wie, o jakie zagranie chodzi.