Potwierdza to decyzja sędziów. Ed Garner punktował 95:94 dla Ngannou, natomiast Alan Grebs (95:94) i Juan Carlos Pelayo (96:93) widzieli wygraną Fury’ego, który utrzymał tym samym tytuł „mistrza linearnego”. Komputerowe statystyki potwierdziły, że to Ngannou wyprowadził więcej ciosów (231 do 223). Fury bił jednak celniej (71 do 59), ale to Francis był lepszy w doprowadzeniu do celu tzw. power punches (37 do 32). Kameruńczyk dominował także pod względem celnych uderzeń na korpus (26 do 14).
A przecież wydawało się, że scenariusz tej dziesięciorundowej walki może być tylko jeden. Niepokonany na zawodowych ringach Tyson Fury miał zmiażdżyć byłego mistrza UFC. Nie mieściło się bowiem w głowie, że ktoś taki jak „Król Cyganów” może mieć jakiekolwiek problemy z fachowcem od mieszanych sztuk walki, który debiutuje w boksie.
Czytaj więcej
Sobotnia walka pomiędzy mistrzem wagi ciężkiej i byłym czempionem UFC budzi zainteresowanie, choć jej wynik wydaje się przesądzony.
Wystarczy przypomnieć tylko starcie Floyda Mayweathera Jr z Conorem McGregorem z 2017 roku, w którym genialny pięściarz robił w ringu co chciał z królem MMA. Irlandczyk nie miał wtedy nic do powiedzenia i przegrał przed czasem. Obaj zarobili wówczas krocie, McGregor około 100 mln dol., a Mayweather Jr – trzy razy więcej.
Jak wyglądała walka Fury - Ngannou
Teraz o pieniądzach mówi się mniej, choć też są gigantyczne, więcej o samej walce, w której niewiele zabrakło do sensacyjnego rozstrzygnięcia. W trzeciej rundzie, po kontrującym lewym sierpowym Kameruńczyka, Tyson Fury leżał na deskach i chyba zrozumiał, że to jednak nie przelewki.